Do Werony przyjechałam w niedzielny poranek, pełna energii i entuzjazmu na nadchodzące dni. Targi wina to światowe wydarzenie, podczas ktòrego miasto zamienia się w wirujący tygiel pełen pasjonatòw, sommelieròw i producentòw wyśmienitych trunkòw. Rezerwacji hotelu nie można dokonać już na dwa miesiące przed całą fetą, bo wszystkie miejsca są dawno zajęte. To samo dotyczy restauracji, więc niech nie zdziwi Was, że żeby zjeść kolację w połowie kwietnia zamòwiam stolik już w lutym.
Felicitá jak większość dobrych restauracji jest sprytnie ukryta przed okiem i nosem wszędobylskich turystòw w małej i wąskiej uliczce, niedaleko centrum. To także jej urok, nie łatwo ją znaleźć, lecz gdy docierasz do drzwi przecierasz oczy ze zdumienia. Wnętrze to stary kościòł, a z piętra na ktòrym znajduje się druga sala można podziwiać pozostałości po średniowiecznym ołtarzu.
Wraz z moją przyjaciòłką na kolację umòwiłyśmy się z dwoma osobistościami ze świata wina, ktòre podobnie jak my nie mogły znaleźć drogi. Oczekując ich przyjścia zamówiłyśmy bruschette, bo po całym dniu degustacji i biegania z jednego pawilonu do drugiego byłyśmy wykończone i głodne jak wilki i hipopotamy razem wzięte.
Bruschetta okazała się kompletną pomyłką. Był tu moment konsternacji i bardzo chciałam ją odesłać z powrotem, ale tym razem nie wypadało robić scen i awantur. Wiecie jak wygląda bułka wrocławska? A pomidorki cherry? Otòż dodajcie jedno do drugiego i macie dokładnie to co przed nami wylądowało. Na dodatek posypane skrawkami sałaty, żeby było milej.
Patrzeć się na to nie dało więc zamówiłyśmy insalata di mare tiepida. Tutaj gospodarze okazali sie już dużo łaskawsi. Duża porcja owoców morza podana na rukoli, bardzo smaczna i świeża przekąska wprawiła nas w dobry nastrój. Dalej poszło już gładko.
Z risotto trafiłam w dziesiątkę! Wyśmienite, delikatne, o miłej gęstej konsystencji i pełnym, okrągłym smaku. Oby tak dalej.
Następny w kolejce czekał homar. Jak to homary we Włoszech został podany z taką ilością makaronu, ktòrą najadłyby się dwie osoby. Nie rozumiem dlaczego do tak wykwintnego i drogiego przecież smakołyku jakim jest homar walą człowiekowi cztery łychy tagliatelle. I jak to się ma jedno do drugiego, ano wcale się nie ma, a nawet po raz pierwszy w życiu muszę wystąpić przeciwko makaronowi, ktòry w tym niezgranym duecie więcej robi krzywdy niż pożytku. Nie pierwszy raz jem homara podanego dokładnie w ten sposób, wiec musi to byc standardowe włoskie danie, a tu aż sie prosi jakiś mały majtersztyk z fine dining, jakis chips nowoczesny z master chefa, jakiś ekstrawancki sosik na klopsiku z kuskusu. Lub po prostu mniej makaronu i też będzie dobrze. Przynajmniej czlowiek czuje że je to, za co zapłacił, czyli według świętych reguł gastronomii im wiecej płacisz i im wykwintniejsze jest danie, tym mniejsze są porcje.
Stek z wołowiny trochę za bardzo wysmażony, aczkolwiek grzeczny i poprawny. Można by się bardziej postarać.
Kolacja dobiegła końca, emocje opadły, na deser nie starczyło nam już sił, albo chęci. Bo chyba po cichu spodziewałyśmy się fajerwerków, które na naszym stole się dzisiaj nie pojawiły. Risotto postawiło wysoko poprzeczkę, ale podsumowanie musi uwzględnić wszystkie dania. A tutaj było różnie. Szkoda, bo taka restauracja, z genialnym, unikatowym wnętrzem mogłaby zaoferować dużo więcej.
Złoty widelec 6/10
Via Santa Felicita, 8, 37121 Verona VR, Włochy