Nie tylko Wenecją człowiek żyje, więc jeśli będziecie w okolicy, zmęczeni szałem wyścigów na plac świętego Marka, zarezerwujcie czas, aby poznać uroki krajobrazu Riwiery Brenty. Wzdłuż pięknego kanału rzeki Brenty biegnącego z Padwy do Laguny Weneckiej można podziwiać zabytkowe wille w których niegdyś arystokraci weneccy spędzali swój wolny czas. W jednej z nich, należącej do rodziny Nanni Moceningo, urządzono restaurację o nazwie Ristorante Osteria 19/29. Miejsce wygląda z zewnątrz bardzo dostojnie, a brama przypomina wjazd do małego pałacu. Już od wejścia umieram więc z ciekawości co takiego wyląduje na naszych talerzach.
Efektowne jest również wnętrze. Antyczne, weneckie posadzki, ogromny żyrandol, okrągłe stoły z ciężkimi obrusami do samej ziemi i stare obrazy na ścianach – wszystko wskazuje na to, że czas się tutaj zatrzymał. Przybyliśmy w porze lunchu, więc z marszu zdecydowaliśmy się na menu dnia – we Włoszech jest to zawsz gwarancja szybkiego podania i świeżych produktów. Ja wybieram danie rybne, Daniele mięsne. W wolnej chwili przestudiowałam menu – właściciele proponują regionalną, wenecką kuchnię, opartą o proste dania – nie zabraknie tu więc polenty, ryb i dorsza w różnych wariacjach.
Jak zapewne wiecie z moich opowieści i z Waszych włoskich doświadczeń pierwsze danie to makaron. Lub risotto, ale dużo rzadziej, raz w tygodniu na przykład. Przez wszystkie pozostałe sześć dni jemy pastę w każdej możliwej postaci – spaghetti, penne, lasagne, ravioli, cannelloni – świeże, gotowane lub z pieca. Przegryzamy chlebem, którego na stole zabraknąć nie może i nie wybrzydzamy, że gluten, że pszenica, że niezdrowo. Zakrapiamy wszak solidnie oliwą extravergine, dzięki której włoski naród stał się kulinarną potęgą świata i poprawiamy parmezanem, co by miłośnicy laktozy piszczeć mogli z zachwytu.
Czekamy na dania główne. Wszystko tutaj odbywa się bardzo sprawnie i szybko, na obsługę nie można na pewno narzekać. Stek wieprzowy z kością oraz pieczonymi ziemniakami jest jednak najzwyklejszym pod słońcem stekiem o średniej jakości mięsa. Nie powala bynajmniej.
Dużo lepiej prezentuje się danie rybne – sardynki z gorzką, włoską kapustą cime di rape, której odpowiednika w polskim warzywniaku znaleźć nie mogę. Sardynki -niebo w gębie – tak pysznych nigdy jeszcze nie jadłam. Delikatne, soczyste mięsko i wyrazisty smak. Z chęcią zamówiłabym drugą porcję.
Na tym nasz lunch się zakończył, bo po ogromnych porcjach makaronu ciężko było wcisnąć cokolwiek więcej, o deserze więc nie było już mowy. Za menu mięsne zapłaciliśmy 11 euro, za rybne 15, czyli dokładnie tyle ile było to warte, a może nawet i więcej, bo oprócz ryby nikt tu się nie popisał, a cena 10-12 euro to normalny koszt obiadu w dni robocze w każdej restauracji oferującej tzw. menu fisso (stałe menu).
Słomiany zapał, o którym w tytule mowa wyraża się w najważniejszej kwestii, czyli w jedzeniu. Chciałeś mieć Pan piękną restaurację przypominającą pałac i komnaty rodem z barokowych biesiad? To podaj Pan gościom coś co będzie się miło jadło pod żyrandolem z kryształu i włącz proszę grzejniki, bo w środku było zimno niezmiernie. Aż się marzy coś lekkiego, prostego, lecz o wyrafinowanym, subtelnym smaku, współgrające z atmosferą wnętrza. Zabawa w restaurację, jeśli w ogóle można to tak nazwać nie kończy się na zakupie lokalu. To długi, żmudny proces, w którym dbać trzeba o każdy najmniejszy detal, a o jedzenie przede wszystkim. Bo choćby nie wiem jak pięknie było w środku, jeśli nie będzie smakowało, to dla pięknych obrusów nie wróci nikt.
Agnieszka