Uwielbiam hiszpańskie jedzenie. Pisałam o tym dużo podczas pobytu w Andaluzji, ale z ogromną przyjemnością muszę stwierdzić, że zarówno w Polsce jak i we Włoszech wciąż pojawia się wiele nowych, autentycznych miejsc serwujących pyszności z kraju corridy i flamenco. Niedzielny obiad spędziłam więc w fantastycznej miejscu, z przesympatycznymi ludźmi w gorącej, hiszpańskiej atmosferze. Mowa tutaj o restauracji Paella, w której nie tylko można spróbować wielu hiszpańskich win, ale także poznać prawdziwą, szczerą i nieprzekombinowaną kuchnię Hiszpanii. Szefem kuchni jest David Povedilla a spod jego noża wychodzą doskonałe potrawy.
Rozpoczęliśmy musującą Cavą, Bisilia Brut Nature z winnicy Ladrón de Lunas wyprodukowaną z dwóch szczepów: 90% macabeo i 10% chardonnay. Wino ma bardzo jasny bladosłomkowy kolor z delikatnymi, ale gęstymi bąbelkami. W nosie owocowe, dość intensywne, z przewagą świeżych jabłek i gruszek. Miękkie, gęste, o dobrej strukturze, bardzo miło wypełnia i odświeża usta. W końcówce wyczuwalny cukier resztkowy, więc dla wszystkich miłośników półwytrawnych bąbelków powinno być w sam raz. Wino degustowaliśmy w towarzystwie tapas: sałatki przyrządzonej z posiekanych warzyw i majonezu oraz ośmiorniczek z dodatkiem oliwy extravergine. O ile w przypadku sałatki na bazie majonezu jestem w stanie wyobrazić sobie o wiele lepsze połączenia, o tyle do ośmiorniczek lub krewetek nic lepszego nie znajdziecie.
Kolejnym winem była różowa Cava tego samego producenta wyprodukowana w 100% ze szczepu garnacha peluda. W kieliszku zastałam prawie truskawkowy, bardzo intensywny i piękny kolor. Bąbelków jednak było zdecydowanie mniej, co zapewne mogę zawdzięczać podaniu mi wina otworzonego dzień lub dwa dni wcześniej. I choć normalnie dyskutowałabym tak długo, aż na moich oczach zostanie otworzona nowa, świeżutka butelka, tym razem starając się uniknąć przedwczesnego rozwodu siedziałam cicho jak myszka udając, że oprócz całkowitej płaskości smaku wszystko jest cudownie. O aromatach nie będę się więc rozpisywać, choć nadal można było wyczuć poziomki i delikatną truskawkową nutę. Wino ma zdecydowanie większe ciało, ale i kwasowość jest tutaj wyższa i troszeczkę odklejona od reszty. Wrócę tam chyba wkrótce sama i opowiem Wam ciąg dalszy tej różowej historii.
Kolejne wino to młode, białe Blanco Rueda z winnicy Bodegas Mocen, z apelacji Rueda D.O. wyprodukowane w 100% ze szczepu Verdejo. W kieliszku błyszczący słomkowy kolor z delikatnie zielonkawym refleksem. Świeży nos pełen kocich, owocowych i roślinnych aromatów. Na pierwszym planie zielone jabłuszka, delikatny zapach cytrusów, trochę świeżo skoszonej trawy. Kwasowość jest tu oczywiście mocno wyczuwalna, ale jest ona bardzo przyjemna i doskonale równoważy się z pełnią, wyrazistością i słonością smaku. Elegancja zaklęta w niewielkim, ale całkiem zgrabnym ciele. Dla mnie bomba! I choć do paelli zapewne bardziej pasowałoby bardziej złożone, wielowarstwowe białe wino o mocniejszej strukturze Blanco Rueda także dało sobie świetnie radę! Następnym razem wystawiłabym je do boju z sushi i jestem przekonana, że właśnie tam sprawdzi się na szóstkę.
Tekst wzbogacę wkrótce również o relację z kulinarnych wrażeń, bo naprawdę jest o czym pisać. Oprócz wspomnianych tapas jadłam paellę z owocami morza oraz tradycyjny kataloński deser crema catalana z przypalanym cukrem na naszych oczach. Cóż za show!! Zresztą zobaczcie sami 🙂
Pozdrawiam Wam najpyszniej, tym którzy nie widzieli zapraszam do obejrzenia dzisiejszej wycieczki do Wenecji na moim profilu w Instagramie. Wystarczy, że klikniecie w moje zdjęcie, żeby zobaczyć całe instastory,
Agnieszka