Ten sam właściciel, podobne menu, podobne wina. Mają jeden funpage, jeden taras i jedną kuchnię, więc potraktuję je jako jedno miejsce. Miejsce do którego kiedyś uwielbiałam chodzić. Wpadałam tam na spritza i małe co nieco, na obiad z Włochami, którym pokazywałam Wrocław, na romantyczną kolację z narzeczonym i na niedzielny obiad z rodziną. Właściwie każda okazja była dobra, by usiąść na tarasie i podziwiać gmach Uniwersytetu, który największe wrażenie robi na mnie oczywiście wieczorem, gdy rozświetlają się wszystkie lampy i tworzy się unikalny nastrój, którego we Wrocławiu nigdzie indziej nie znajdziesz.
Ze względu na częste podróże, po powrocie do Wrocławia zawsze najpierw nadrabiam zaległości i w pierwszej kolejności odwiedzam nowo otworzone miejsca, w których wcześniej nie jadłam. Mimo napiętego grafika udało mi się jednak wpaść na szybki lunch do Przystani i posiedzieć chwilę w promieniach słońca, oglądając leniwie pływające po Odrze statki i łódki pełne turystów.
Na dzień doby zamówiłam krewetki chardonnay, czyli jak dalej wyjaśnia menu krewetki tygrysie głębokomorskie w lekkim sosie chardonnay podane na bruschette verdure. Chciałabym przymknąć oko na powyższy opis, ale nie po to studiowałam italianistykę przez lat parę, by się nie móc wypowiedzieć w sprawie. Począwszy od tego, że większość ludzi nie ma zielonego pojęcia o tym czym są verdure (a są to warzywka moi kochani), to cały opis jest po prostu nielogiczny i daleko mu do poprawnej włoszczyzny.
Poza opisem danie jest wyśmienite, od pierwszego do ostatniego kęsa pełne smaku i elegancji. Uwielbiam takie przystawki, cieniutko pocięte warzywa dodają całej kompozycji wdzięku i świeżych nut.
Kolejnym daniem jest burrata ze szpinakiem i ze szparagami. Tak soczysty, świeży i zielony sosik, którym skropiony jest ser zasługuje na wielkie brawa. Od razu wiadomo, że kuchnia bazuje na jakościowych produktach. Ser jest cudownie mięciutki, kremowy i rozpływa się w ustach, zupełnie jak we Włoszech. To bardzo ważne, bo burrata jest jednym z najdelikatniejszych włoskich serów, co za tym idzie, ma bardzo krótki termin ważności, gdy więc trafi na wasze stoły nie wstydźcie się prosić o dokładkę, oblizywać kciuki i mlaskać z uwielbieniem.
Wyszłam w gastrobłogostanie, z ochotą na więcej, więc na odchodne zrobiłam rezerwację na najbliższy wieczór zaznaczając, że na kolacji będę w towarzystwie ważnych gości i proszę o stolik z widokiem na gmach uniwersytetu i z miękkimi fotelami. Zapisano. Przybywamy. Posadzono nas w zupełnie innym miejscu, mimo, że jeden ze stolików nadal stał pusty. Gdy spytałam, dlaczego nie możemy tam usiąść otrzymałam wymijającą i obrażającą wręcz moją inteligencję odpowiedź, że jest on zarezerwowany. Wstyd mi było w towarzystwie wykłócać się z kelnerami, nie mniej jednak bardziej zależało mi na wygodnych miejscach i podziwianiu wrocławskich krajobrazów, więc przypomniałam, że prosiłam właśnie o taki stolik. Zaproponowano nam inne miejsce, w kącie sali, trochę bliżej okna, na fotelach. Nie muszę chyba dodawać, że cały wieczór był już zepsuty.
Kochani gospodarze! Tak się po prostu nie robi. Przecież można by chociaż wyjaśnić, że stolik, który stał pusty jest zarezerwowany dla kogoś znacznie ważniejszego, bogatszego, lub przyjaciela rodziny. Cokolwiek. Może wtedy łatwiej byłoby zrozumieć i nie pozostałoby tyle żalu i niesmaku, który wciąż we mnie tkwi. Możnaby też najzwyczajniej w świecie przeprosić.
Zamówiliśmy przystawki, ale ze złości na obsługę zapomniałam zrobić zdjęcia, nie powiem też jak smakowały, bo jad wypalił mi chwilowo kubeczki smakowe.
Humor zdecydowanie poprawił mi soczysty stek z łososia podany z kalafiorem w trzech odsłonach i krewetką głębokomorską. Doskonała harmonia smaków i fantazyjna kreacja na talerzu z łatwością podbija serca ucztujących.
Nie umiem się za długo dąsać, dlatego od razu przyznam, że gotowana, a następnie flambirowana na białym Porto ośmiornica przełamana słodyczą pomarańczy podana z koprem włoskim na puree z pasternaku to błękitne i słoneczne niebo w gębie. Ośmiornica jest ugotowana w punkt, delikatna, ale zdecydowana, a przeplatające się słodko-kwaśne smaki dodatków tworzą potrawę, której nie można się oprzeć. Bezapelacyjnym hitem jest puree z pasternaku, gęste, subtelne, w idealnej symbiozie z ośmiornicą.
Wyłącznie z czystego obżarstwa zamówiłam na deser fondant orzechowy, ciepłe ciasto orzechowe z płynącą masą podane z gałką lodów i delikatnym waniliowym sosem. Ciasto mogłoby być troszeczkę bardziej kruche, ale i tak jest przepyszne. Truskawki i malinki w ciemnej czekoladzie zadają szyku, a kulka lodów waniliowych świetnie spaja całość.
Kuchnia w Przystań&Marina to gastronomiczne mistrzostwo, które wyznaję od wielu lat. Jest to idealne miejsce na randkę, zaręczyny, ślub, chrzciny i komunię. Jedyna taka restauracja i takie widoki we Wrocławiu. Rozumiem, że od tego może się w głowie poprzewracać. Nie mniej jednak fotele nie są luksusem przeznaczonym tylko dla wybranych, a gościom należą się rzetelne wyjaśnienia jeśli cokolwiek nie jest po ich myśli. Ot co.