Palmy!! Zobacz, ile palm! – krzyczałam z zachwytu, gdy wyjeżdżaliśmy z Xai Xai kierując się w stronę Tofo. Rozpalona słońcem trawa, kobiety w kolorowych strojach z tacami bananów na głowie, żwawo podbiegające do okien samochodu i smak orzeźwiającej wody kokosowej, która jak żaden inny napój w mig gasi największe nawet pragnienie…
Mozambik to kraj ogromnych kontrastów, w którym szałasy bez elektryczności i dostępu do wody budowane są w pobliżu luksusowych hoteli, przypominających rajskie oazy. Dawna kolonia portugalska, kraj wyzwolony w 1992 r. z wojny domowej trwającej przez 15 lat, dziś jest uważany za jeden z bezpieczniejszych w Afryce. Największym zagrożeniem jest tu malaria, choroba, na którą rocznie umiera na świecie prawie 2 mln osób, ale warto podjąć działania profilaktyczne, by na własne oczy zobaczyć i poznać ten, jakże interesujący kraj.
MOZAMBIK NA WŁASNĄ RĘKĘ
Do Mozambiku dostaliśmy się przekraczając granicę z RPA w Lebombo. Wynajęliśmy samochód w Johannesburgu, skąd po wylądowaniu pojechaliśmy do Parku Kruger i dopiero stamtąd po 4 dniach ruszyliśmy do Mozambiku. Niestety podczas naszej odprawy paszportowej w biurze imigracyjnym nie działał system i spędziliśmy tam 3 godziny. Nie wiem czy kiedykolwiek w życiu w ciągu tak krótkiego czasu zadałam aż tyle razy pytanie „czy już działa” jak tego dnia, ale nie miałam wyjścia. Z jednej strony znudzony Andreas, który szybko rozkminił, że wszystkie „a popatrz na to” , są równie mało zabawne jak pomieszczenie, w którym musieliśmy oczekiwać na łaskę siły wyższej, z drugiej strony komary, które przecież nie są tak groźne w RPA, ale na granicy trzeba już zacząć się o nie martwić. A my nie mieliśmy przy sobie żadnych repeliantów, bo byliśmy pewni, że dojedziemy do stolicy Mozambiku, Maputo przed zmierzchem i tam zrobimy potrzebne zakupy.
Koszt wizy to 42 euro, jeśli wjeżdżacie do kraju samochodem to jest trochę biurokracji i na odprawę trzeba przeznaczyć min. godzinę.
MOZAMBIK I MALARIA
Przy okazji, stojąc w kolejce zrobiliśmy wywiad z innymi oczekującymi, a jako, że większość z nich, byli to mieszkańcy Mozambiku dokładnie wypytaliśmy ich o malarię. I to był błąd, za który płaciliśmy przez każdy kolejny dzień podróży. Tych wszystkich historii, których nasłuchałam się w ten jeden wieczór nie da się powtórzyć w tym krótkim wpisie, ale na hasło „komar” wciąż widzę przerażenie w oczach Daniele, który na poważnie zastanawiał się czy nie zawrócić. Owszem wiedzieliśmy, że w Mozambiku jest malaria, ale nie doczytaliśmy, że jest to jeden z tych krajów, w których zagrożenie jest największe nie tylko w Afryce, ale nawet na świecie, statystyczne ryzyka zarażenia wynosi 80 na 100 przypadków ukąszenia, a profilaktyka antymalaryczna nie zawsze jest tutaj skuteczna. Nie piszę Wam tego po to, by Was zniechęcić do podróżowania do Mozambiku. Wręcz przeciwnie! Ten kraj trzeba zobaczyć, ale trzeba też przygotować się do podróży pod kątem komarów. A właściwie pod kątem ich uniknięcia. Co to oznacza? Że niezależnie od pogody należy zapakować długie spodnie, koszule z długim rękawem, skarpetki. Zabrać ze sobą środki na komary (w kremie, w sprayu, ale także takie, które można włączyć do kontaktu w hotelowym pokoju), siatkę, którą można obwiązać łóżko (w wielu hotelach były szczelnie zawiązywane baldachimy, ale nie we wszystkich). Należy także unikać przebywania na dworze w godzinach wieczornych, bo komary zaczynają się pojawiać wraz z zachodzącym słońcem i przed wschodem, o poranku.
MOZAMBIK Z DZIEĆMI
Do Mozambiku polecieliśmy z naszym trzyletnim synkiem. Nie napotkaliśmy żadnych utrudnień związanych z dziećmi, wręcz przeciwnie, Mozambijczycy mimo, że nie są zbyt wylewni w okazywaniu uczuć bardzo lubią dzieci. W hotelach nie musieliśmy płacić dodatkowo, warunki higieniczne w hotelach, w których nocowaliśmy były dość dobre i jedyne o co trochę się martwiliśmy to ta nieszczęsna malaria, bo komarów, wieczorami, mimo suchej pory roku, nie brakowało.
DZIEŃ 1 – PARK KRUGER – MAPUTO
– Ale jak to promem? – byłam już tak zmęczona, po podróży i 3 godzinach wyczekiwania na wizę, że gdy dojechaliśmy w nocy do Maputo miałam w głowie tylko jedno. W końcu położę się spać. Nie ma innej drogi panienko – odpowiedział mi policjant, którego spytaliśmy o drogę do hotelu, gdy bezskutecznie objechaliśmy miasto 2 razy dookoła. Prom odpływa co pół godziny, bilety kupuje się w budce, zaraz przy wjeździe do przystani.Wasz hotel jest po drugiej stronie.
To ja rezerwowałam hotel, więc nie mogłam zwalić winy na Daniele, że nie doczytał, nie popatrzył, nie sprawdził. Na zdjęciach wyglądał jak rajski resort, nie było ani słowa o promie, drugiej stronie miasta, skomplikowanym dojeździe. Nie było czasu na dyskusje, bo zbliżała się północ. Kupiliśmy bilety i wjechaliśmy na malutki prom, który mieścił zaledwie 20 pojazdów. Dookoła nas byli tylko miejscowi, zdziwieni naszym widokiem tak samo jak my tym, że przeprawiamy się na łodzi, która wygląda jakby wczoraj się rozpadła i na szybko poskładano ją z powrotem. Teraz gdy to opisuję uśmiecham się na myśl o tym wieczorze, ale wtedy gdy pozostali pasażerowie otoczyli nasz samochód przyglądając nam się przez szyby przez chwilę nie było mi wcale do śmiechu. Rejs trwa 10 minut, więc ani się obejrzeliśmy byliśmy po drugiej stronie. Polecam Wam ten hotel z całego serca, ale musicie przygotować się na to, że dookoła nie ma zupełnie nic. Prom nas zaskoczył, ale to, że nagle wylądowaliśmy na zupełnym pustkowiu, gdzie oprócz dzikich psów o tej porze nie było NIKOGO, kogo moglibyśmy zapytać o drogę było już jakimś wrednym oszustwem. Nawigacja wyprowadzała nas w krzaki, jak to zawsze jest w takich sytuacjach i w końcu gdzieś na horyzoncie usłyszeliśmy odgłos warczącego silnika, a za chwilę przed nami ukazało się mały bus wypełniony po brzegi mężczyznami. Zdaje się, że od razu wiedzieli czego szukamy, bo uprzedzając nasze pytania wskazywali drogę w przeciwnym kierunku. – Gallery Hotel? – zapytał Daniele? Si, si – zgodnie kiwali głowami. W Mozambiku oficjalnym językiem jest portugalski, więc Daniele, który mieszkał wcześniej przez dwa lata w Brazylii świetnie się z nimi dogadywał.
DZIEŃ 2 – MAPUTO – XAI XAI
Następnego ranka obudziliśmy się w raju. Hotel był przepiękny, a widok o wschodzie słońca zapierał dech w piersiach. Jeśli będziecie tu nocować, warto wstać te parę godzin wcześniej.
Okolica nie jest jednak zbyt ciekawa, a ocean nie należy w tym miejscu do najczystszych (właściwie jest to zatoka, pomiędzy jedną, a drugą częścią miasta), więc wybraliśmy się na zwiedzanie stolicy Mozambiku – Maputo. I tutaj spotkał nas mały zawód, bo w stolicy nie ma zbyt wiele do zobaczenia. Nasz hotelowy przewodnik zabrał nas na Dworzec Główny, który podobno jest jednym z najładniejszych budynków w mieście, ale jak widzicie na zdjęciach nie ma tu na czym szczególnie zawiesić oka.
Najciekawszym punktem tej wyprawy był targ rybny, który znajduje się przy promenadzie, w willowej części miasta. Można tam zjeść świeże ryby i owoce morza w każdej postaci, ale trzeba za to sporo zapłacić, nawet jeśli dostaje się do ręki cennik dla lokalsów (tak są dwa!). Na targu można także kupić pamiątki i upominki wszelkiej maści, a jeśli czegoś tam nie ma, wystarczy powiedzieć i zrobią Ci to na miejscu! Czego tam nie było: drewniane stojaki na długopisy, ręcznie robione breloczki, gigantyczne muszle, kolczyki, koraliki, podstawki pod kubki, sukienki, buty, obrazy.. zliczyć się nie da.
Późnym wieczorem wyruszyliśmy do Xai Xai, podróż samochodem trwała około 3 godziny. Na bookingu nie udało nam się znaleźć żadnej ciekawej oferty, więc hotelu szukaliśmy już na miejscu, pytając ulicznych przechodniów o radę.
DZIEŃ 3 – ZAI XAI – TOFO
Xai Xai to mała miejscowość turystyczna, w której rzadko zatrzymują się turyści zza granicy. Nie spotkaliśmy tu białych ludzi, ale też nie spędziliśmy tu dużo czasu. Hotel, w którym nocowaliśmy były to niskie domki, w których znajdowały się skromne pokoje z łazienką i kilkoma robalami w prezencie. Do tych ostatnich zaczęłam się przyzwyczajać, bo od tej pory spotykaliśmy je już wszędzie. Plaża w Xai Xai jest bardzo ładna, a jej okolice obficie porośnięte zielenią, kwiatami i palmami, pod którymi można się schronić w cieniu. To bardzo dzikie miejsce i gdy tylko ktoś w okolicy zorientował się, że jesteśmy na plaży co chwilę podchodzili do nas tubylcy proponując najróżniejsze rzeczy: od świeżych ryb po naszyjniki z muszelek. Kupiłam sobie taki naszyjnik i udało mi się dowieźć go do domu. Dziś jak pomyślę, że zapłaciłam za niego 3 pln, aż mnie złość bierze, że nie wzięłam ich więcej!
Wieczorem wyruszyliśmy do Tofo i czekała nas długa droga, która w sumie zajęła nam prawie 5 godzin. Dodatkowe pół godziny spędziliśmy pod hotelem, bo nasz samochód zakopał się w piachu i tylko dzięki pomocy strażnika udało nam się wyjechać. Z pewnością interweniował już w takich przypadkach, bo dobrze wiedział co robić: poukładał przed nami wyschnięte liście palmowe, które znalazł pod drzewami, kazał wbić bieg na dwójkę i… w końcu udało nam się wyjechać!!
Nasz hotel wydawał się przepiękny! Piszę tak, bo wtedy jeszcze było zbyt ciemno, by zobaczyć jak wygląda na zewnątrz, ale wnętrze bardzo nam się podobało: wielkie łóżko z baldachimem, wyjście bezpośrednio do ogrodu, przestronna łazienka, wszystko utrzymane w kolonialnym stylu. To co nam się nie spodobało to komary. Dużo komarów, których miało przecież o tej porze roku tutaj nie być. Recepcjonista tłumaczył nam, że te malutkie, ciemno-brązowe komary nie przenoszą malarii. Obawiać się należy samic, które są większe, czarne i mają pasiastą końcówkę.
DZIEŃ 4 -TOFO
Tofo zachwyciło nas od pierwszego wejrzenia i jeśli planujecie podróż do Mozambiku znajdźcie czas, aby je odwiedzić. To miejsce porywa na każdym kroku! Warto wsiąść do samochodu i pojeździć wzdłuż wybrzeża, pójść na najbardziej znaną plażę Praia do Tofo i pozwiedzać okoliczne wioski. Choć to jedno z najbardziej turystycznych miejsc nie ma tu żadnych atrakcji turystycznych – te możecie znaleźć jedynie w hotelach i resortach.
DZIEŃ 5 – TOFO – VILANCULOS
Z Tofo o świecie wyruszyliśmy do Vilanculos. Cała droga zajęła nam około 5 godzin, z jednym postojem na odwiedzenie targu wCidade de Maxixe. Szczerze Wam polecam to miejsce, jeśli lubicie takie autentyczne, lokalne targowiska pełne owoców i warzyw, w których turyści wzbudzają większą sensację niż ufo. Do Vilanculos dojechaliśmy po południu, ale jak pisałam Wam w poprzednim poście dopiero na miejscu okazało się, że do naszego hotelu nie da się dojechać naszym samochodem. Terenowym, lub takim z napędem na cztery koła na pewno by się dało, ale nasz Hyundai ledwo zionął. Hotel oferował przejazdy, ale jak się później okazało, słono za nie musieliśmy zapłacić.
Villas do Indigo, w której spaliśmy to jeden z najpiękniejszych hoteli jaki widziałam w swoim życiu. Drewniane domki z widokiem na Ocean, ogrody porośnięte palmami, restauracja przy samej plaży, infinity pool, huśtawki porozwieszane tu i ówdzie na drzewach i piękne wnętrze ozdobione wieloma oryginalnymi akcentami. Jedynym minusem była bardzo ciemna łazienka, w której już pierwszego wieczoru znalazłam karalucha, ale jakaś równowaga musi być zachowana, by nie poprzewracało nam się w głowie.
Wieczorem odwiedziliśmy stary port i główną plażę w Vilanculos oraz miasteczko, w którym główną atrakcją turystyczną jest tradycyjny targ rybny, na którym można zobaczyć wszelkie odmiany ryb i owoców morza świeżo wyciągniętych z rybackich sieci.
DZIEŃ 5 – WYSPA BAZARUTO
Bazuruto od początku było w planie naszej podróży i to z jego powodu przyjechaliśmy do Vilanculos. Chcieliśmy zobaczyć najpiękniejszą wyspę Mozambiku i sprawdzić czy widać stamtąd Madagaskar, bo to przecież tuż po drugiej stronie 🙂 Jest to także miejsce, do którego o tej porze roku ( a najlepiej jeszcze wcześniej w okolicach sierpnia) przypływają wieloryby. My niestety nie mieliśmy tyle szczęścia, by je zobaczyć.
Podróż na Bazaruto trwa około 40 min, najpierw można się zatrzymać na mniejszej, pobliskiej wyspie. Zorganizowane wycieczki są do wykupienia zarówno w Vilanculos, jak u miejscowych mieszkańców, ale także w hotelach. My za swoją mieliśmy zapłacić 100 dolarów od osoby, ale zanim dopłynęliśmy zepsuła się łódź przez co spędziliśmy dwie godziny dłużej na plaży w oczekiwaniu na naprawę, przez co ostatecznie cena była niższa i zapłaciliśmy po 80 dolarów. Na plaży rozbito dla nas namiot i podano nam obiad (makaron z warzywami, sałatkę, owoce, napoje i ciasto na deser), a następnie gdy łódź została naprawiona udaliśmy się na snorkling i do celu naszej podróży – Bazaruto. Archipelag Bazaruto to także miejsce, w którym znajduje się jeden z najdroższych hoteli w Mozambiku – za noc trzeba tu zapłacić ponad 2000 pln. Jeśli nie chcecie się kąpać, ani opalać na samo zwiedzanie wyspy wystarczy przeznaczyć godzinę, półtorej godziny czasu. Są tutaj niesamowicie wysokie i rozległe wydmy, a gdy już uda Wam się na nie wdrapać, z góry rozpościera się cudowny widok an Ocean i piaskowe jęzory zanurzone w turkusowej wodzie.
DZIEŃ 6 – VILANCULOS
Ostatni dzień spędziliśmy zwiedzając okoliczne wioski i plaże. Nie ma tuta konkretnych miejsc, które warto zobaczyć – każda nawet najmniejsza wioska składająca się z dwóch lub trzech domów wywołuje wielkie emocje. Ogromna bieda, kobiety noszące na głowach baniaki z wodą, brak elektryczności i jedzenia, to tutaj codzienność, z którą nie łatwo się zmierzyć turyście przyjeżdżającemu z zupełnie innego świata.
Zawsze powtarzam, że jeśli człowiek chce może wszystko. Może zmienić swoje życie, wyjść z biedy, spełniać marzenia. Ale musi wiedzieć i wierzyć, że może. Większość tych ludzi nie pomyśli o tym przez całe życie, bo będzie skupiona ba tym jak okiełznać głód. Każdy z nas był kiedyś głodny. Znacie to uczucie gdy nie jesteście w stanie myśleć o niczym innym niż jedzenie, ogarnia Was rozdrażnienie, a w głowie tylko jedna myśl? Nie umiem sobie wyobrazić sobie jak można żyć w takim stanie permanentnie. Nie umiem sobie wyobrazić wielu rzeczy, bo jestem po drugiej stronie. I jestem wściekła, że tak jest! Że nie mogę nic z tym zrobić, że mam wyrzuty sumienia, bo śpię na łóżku z baldachimem podczas gdy oni są bezlitośnie wykańczani przez choroby i malarię, na którą w Afryce co roku umiera ponad 2 mln osób. Wiecie, że podczas całej podróży widziałam tu tylko kilka starszych ludzi? Wiecie dlaczego? Bo ich tutaj nie ma! Jeszcze 10 lat temu średnia długość życia wynosiła mniej niż 50 lat…Za każdym razem gdy wracam z Afryki targają mną emocje i nie chcę by to się zmieniło, nawet jeśli jest to krzyk, który odbija się echem.
Jeśli macie dodatkowe pytania dotyczące naszej podróży do Mozambiku napiszcie do mnie na instagramie, lub tutaj, na dole w komentarzach. Mam nadzieję, że moja opowieść Was zainspiruje i zachęci do odkrywania mniej znanych zakątków Afryki!
Udanej podróży!
Nie zapomnij zajrzeć do mnie na instagramie! Wczoraj uruchomiłam kurs edycji zdjęć! Jeśli chcesz dołączyć napisz do mnie, bo już wkrótce ruszają nabory do kolejnej grupy!
Gdy wsiadam do samolotu czuję, że żyję. W podróż zawsze wyjeżdżam ze swoim notesikiem. Robię tam dla Was notatki, ale uwielbiam do niego zaglądać po paru miesiącach, zawsze znajdę w nim coś co wywoła uśmiech na mojej twarzy - stary papierek po cukierku z Kenii, biletu do muzeum w Wenecji, szybko nabazgrany szkic, który narysował mi Kubańczyk, by wyjaśnić jak trafić do fabryki cygar w Hawanie. Świat czeka na Ciebie! Mam na imię Agnieszka, a Ty?