Pamiętnik z podróży, 25.07.2018, Jezioro Sorapis Włochy
Miałam ambitny plan, żeby skończyć (ok, bądźmy szczerzy..) żeby zacząć i skończyć wpis o Prowansji, ale dopiero teraz zdołałam ogarnąć to co zastałam w swoim domu po powrocie i wypakowaniu walizek. Dlatego wpis będzie jutro, a bardziej prawdopodobne, że dopiero w poniedziałek. Do Prowansji i tak nie ma po co teraz jechać, bo cała lawenda została skoszona w przeciągu ostatnich dni. A w przyszłym roku będzie jak znalazł!
Dziś odkryłam kolejne przepiękne miejsce! Z samego rana, po śniadaniu pod znakiem włoskich rogalików i tarty z wiśniową marmoladą wyruszyłam nad jezioro Sorapis. O tym wspaniałym miejscu dowiedziałam się od Was, gdy któregoś dnia zapytałam Was jakie miejsce chcielibyście, abym odwiedziła w Północnych Włoszech – więc nie na próżno cały mój wczorajszy wywód na temat instagrama i jego możliwości. Wbrew pozorom bardzo łatwo do niego dotrzeć. W miejscowości Cortina należy skręcić w prawo, zaraz za dworcem autobusowym (każdy chętnie wskaże Wam drogę) i podążać w kierunku Passo Tre Croci – tak oznaczone jest miejsce, w którym wzdłuż drogi można zostawić samochód i gdzie rozpoczyna się szlak. Przyjechałam dość wcześnie (jeszcze przed godziną 9.00) dlatego nie miałam problemu z zaparkowaniem, ale czytałam, że w sezonie z wolnymi miejscami może być różnie.
Samotna trasa nad jezioro zajęła mi około 2,5 godziny. Nie taka do końca samotna, bo jest to bardzo popularny szlak i raczej nie oczekujcie, że pobędziecie na chwilę sam na sam z własnymi myślami. Mogą towarzyszyć wam wycieczki, głośni Włosi, trochę cichsi Niemcy i Austriacy, oraz masa psów! Nie żartuję! Jeszcze nigdy nie widziałam, aż tylu psów na raz podążających w góry. Po tym jak minęłam 10 psa postanowiłam robić im zdjęcia i napisać o tym osobny wpis, bo okazuje się, że we Włoszech (choć chyba nie tylko, bo spotkałam także Amerykanów i Francuzkę ze swoimi pupilami) trasa nad jezioro Sorapis jest znana jako bardzo przyjazna tych kochanym czworonogom.
Miejscami jest troszkę niebezpiecznie, ale wtedy można chwycić się za metalowe klamry lub poręcze przymocowane do skał. Początkowo droga prowadzi lasem, ale po około pół godzinie, zaraz po tym jak minęłam mały wodospad krajobraz zupełnie się zmienił, a moim oczom ukazały się przepiękne górzyste widoki. Czułam się trochę jak w Tatrach i znów odezwał się we mnie wędrowny duch, który tata zaszczepił we mnie dawno temu. Gdy miałam 4 latka po raz pierwszy wybraliśmy się wspólnie do Zakopanego, a później jeździliśmy tam regularnie co rok.
Pamiętałam, żeby zabrać gorzką czekoladę, ale zupełnie wypadło mi z głowy, że przydałby się krem z filtrem co przypłaciłam jogurtem, który właśnie waży się po lewej stronie mojej twarzy. Nie bądźcie tacy nieostrożni jak ja, bo włoskie słońce + góry to zabójcze połączenie dla skóry. Nic to jednak, bo gdy oczom ukazuje się jezioro wszelkie słowa więzną w gardle a na buzi pojawia się szeroki uśmiech. To jest to! Najpiękniejsze jezioro jakie kiedykolwiek widziałam! Soczysty turkus, rodem z Photoshopa Matki Natury, która po raz kolejny w tym roku tak bardzo mnie zaskakuje. Im więcej zwiedzam i odkrywam, tym bardziej uświadamiam sobie jak mało jeszcze o świecie wiem.
Jezioro można obejść dookoła, można nawet się w nim wykąpać (choć wtedy muł z dna podnosi się do góry i na powierzchni przez jakiś czas pokazują się ciemne plamy, ale wytłumaczcie to proszę tym psom), lub wybrać do schroniska, które znajduje się 100 metrów dalej. Włoskie schroniska w godzinach obiadowych pękają w szwach, bo po 15 nigdzie nie będzie można już nic zjeść. Więc jeśli chcecie zrobić sobie zdjęcia bez tłumów, zaopatrzcie się w kanapki i podczas gdy tłum w zniecierpliwieniu oczekuje na talerze makaronu Wy możecie w spokoju robić swoje 🙂
Jeśli szukacie więcej ciekawych miejsc we Włoszech, jak Jezioro Sorapis, to koniecznie musicie sprawdzić mój PRZEWODNIK PO WŁOSZECH!