Wyjeżdżając pierwszy raz do Indii w 2014 roku nie omieszkałam zrobić dokładnego wywiadu w sprawie jakości i dostępności tamtejszych win. Ile to ja się nie nasłuchałam o tym jak ohydne jedzenie przyjdzie mi spożywać oraz jak mało doświadczenia mają Hindusi w produkcji wina i uprawie winorośli. Zamiast ubrań zapakowałam więc makarony, konserwy, wędzonego łososia, sery i oczywiście ulubione butelki, których nie miałam serca zostawić w domu. Jak się okazało na miejscu – niepotrzebnie – indyjskie wina są całkiem pijalne.
Od tego czasu minęły już trzy lata, podczas których prawie rok spędziłam w północnym regionie Gujarat, restrykcyjnym i hołubiącym całkowity zakaz sprzedaży i konsumpcji alkoholu. Aby móc dostąpić zaszczytu wypicia wina zagraniczni goście muszą wykupić specjalną przepustkę, która upoważnia do zakupu sześciu jednostek wina miesięcznie. Alkohol można było dostać w wyznaczonych punktach celnych, a wybór ograniczał się do kilku rodzajów win australijskich oraz oferty dwóch indyjskich producentów.
Wbrew pozorom rynek indyjskich win ma się całkiem nieźle. Produkcja stale rośnie i – jak podaje The Indian Express – już w tym roku jej wartość szacuje się na 18 milionów butelek, oraz wzrost konsumpcji o 73%.
Muszę przyznać, że wina indyjskie są jednym z niewielu pozytywnych zaskoczeń winiarskich ostatnich lat, chyba zaraz po Rumunii, którą do dziś nie przestaję się zachwycać. Może nie ma w nich portugalskiej magii, włoskiej ujmującej prostoty ani francuskiego polotu, ale na pewno są to szczere wina tworzone z sercem, przez ludzi i dla ludzi. Zwłaszcza jeśli pod uwagę weźmiemy warunki klimatyczne i terroir, które do najwspanialszych nie należy.
Największym producentem w miliardowym państwie jest winnica SULA zajmująca powierzchnię 180 ha. Znajduje się ona niecałe 200 km na północ od Bombaju w indyjskim zagłębiu winiarskim Nashik w zachodniej części kraju. To właśnie tam temperatury są nieznacznie niższe niż w pozostałych regionach Indii, a klimat stosunkowo umiarkowany. Założona w 1998 roku SULA już w pierwszych latach istnienia wykupiła posiadłości mniejszych, lokalnych producentów stając się tym samym bezapelacyjnym monopolistą na rynku win. Dziś winnica produkuje 22 rodzaje wina, które razem stanowią 70% wszystkich sprzedawanych w Indiach win, pozostała część to w 90% butelki pochodzące z importu.
Poniżej wina, które degustowałam, oraz krótkie notatki degustacyjne.
CHENIN BLANC 2016
Aby zdążyć przed porą deszczową w Indiach zbiory odbywają się pod koniec marca, maksymalnie na początku kwietnia. Dlatego w grudniu mogłam degustować już świeżutkie Chenin Blanc z 2016. Delikatna kwasowość, świeże cytrusowe i roślinne aromaty, głośno przebrzmiewająca limonka i grejpfrut. To co bardzo mi się podobało to całkowita zgoda nosa i ust – cytrusowy, świeży retrosmaczek całkiem długo pozostający na języku. Wydaje mi się, że to właśnie teraz – parę miesięcy od zbiorów Chenin ma swoje 5 minut i śpieszcie się, bo przyjemna rześkość owocu długo trwać nie będzie. Proste, nieskomplikowane, uczy cieszyć chwilą.
SECO. METODO CLASSIQUE
Choć nazwa mogłaby wskazywać na wytrawność smaku, mamy do czynienia z winem przynajmniej półsłodkim. Słodkie, przyjemne kwiatowe aromaty łączą się tutaj w tańcu z dojrzewającymi w tropikach owocami – ananasem, papają, marakują. Liczne, aczkolwiek krótkie bąbelki. Orzeźwiający, owocowy smak nadaje winu lekki, niezobowiązujący charakter.
CABERNET SHIRAZ 2016
Idealnie być nie może. Zwłaszcza jeśli do rąk wpada mi przerysowane, nadmuchane wiórami wino. Wyraźny aromat drewna (niby skąd skoro na etykietce jest 2016 rok, a wino degustuję w grudniu), goździki, suszone śliwki. Jedyne czego nachalna próba postarzenia nie zdołała zabić to nuty białego pieprzu i wiśni. W ustach najeżony (celowo używam tego słowa) owoc z domieszką czegoś wędzonego i dymnego. Lekka pikantność i wyraźna pieprzność smaku. Proste, o delikatnych taninach i małym ciałku. 13% alkoholu. Nad tym kieliszkiem się nie rozmarzę.
DINDORI RESERVE/2012/SYRAH/SULA/NASHIK VINTNERS – czyli to, co w Syrahu najlepsze, jeżynowa konfitura, intensywny aromat świeżych jagód, ledwie wyczuwalna nutka czekolady z pomarańczą. Rezerwa, która rok spędziła w dębowej beczce. Gryzie, ale delikatnie, przyjemnie gorzkawe, zachęca do kolejnej degustacji jedwabiem i harmonią tanin.
TRISHNA/2013/CABERNET SAUVIGNON/NASHIK VALLEY Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy po otwarciu butelki to Święta Bożego Narodzenia. A zaraz po tym goździki i kompot z suszu mojej mamy. Bogaty smak z lekką pieprzną nutą. Moc i siła, która tkwi w tym winie kłóci się z subtelnym i przyjemnym finiszem. Ciekawa struktura i duży potencjał. Brawa dla Indii!!
DIA WHITE WINE/2013/SULA
Lekkie białe, słodkawe winello. Lekko gazowane, całkiem orzeźwiające. Chardonnay o słodkim zapachu landrynek i miło przebrzmiewającej nucie starzonego rumu. W smaku jabłkowe, pite na obczyźnie, od razu przypomina o tradycyjnym polskim cydrze. Zdecydowanie nie dla ambitnych poszukiwaczy winnych rozkoszy.
GROVER/CABERNET SHIRAZ/2014/ZAMPA VINEYARDS – owocowa ekspresja ciemnej dojrzałej wiśni, jagód i jeżyn, ale w nosie kręci też czarnym pieprzem i wędzonką. Niemała zawartość alkoholu, choć wino jest raczej miękkie o bardzo smukłych taninach. Zdecydowany i męski finisz. Z mojej strony pochwał dla enologa niestety nie będzie. Nierówna faktura i niezbyt przemyślana koncepcja struktury, wino na pewno do dopracowania, choć zdecydowanie jest w nim potencjał, bo Syrah i Cabernet to związek z dużą szansą na szczęśliwe i długoletnie małżeństwo. Muszą się po prostu dotrzeć. Rocznik, który degustowałam został nagrodzony przez Decanter (prestiżowy magazyn winiarski) i otrzymał brązowy medal w kategorii Asia Wine 2014.
Mam taką swoją zabawę, gdy marzę o podróży w odległe miejsce lub przygotowuję się do zagranicznej wyprawy kupuję butelkę wina z wybranego kraju i doświadczam niesamowitej organoleptycznej teleportacji zmysłów, o której pamiętam jeszcze długo później.
To tak jak gdyby po otwarciu butelki, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenieść się do innego świata, nasycić podniebienie chilijską taniną, argentyńskim słońcem, kalifornijską bryzą, poczuć hiszpańskie drewno i greckie pomarańcze.
Tak samo będzie z Indiami, za każdym razem gdy pomyślę o powrocie do kolorowej krainy kontrastów otworzę dobrego Shiraza lub Caberneta i przez chwilę zadumam się w ciszy nad przedziwnością tego kraju pełnego sprzeczności, który daje się jednocześnie kochać i nienawidzić.
Jeśli tylko będziecie mieli okazję koniecznie spróbujcie, bo indyjskie wina warto znać. Może nie będzie fajerwerków, ale na pewno jest to ciekawy eksperyment i odskocznia od tego co pijacie na co dzień.
Agnieszka