Już od progu nazwa kusi intrygującą grą słów, a nowoczesne, designerskie wnętrze przełamane drewnem i zielenią roślin zachęca do spędzenia paru miłych chwil. Kolorowe graffiti i minimalistyczny styl. Zachwyciłam się od pierwszego wejrzenia. Trudno Mamie się oprzeć, tym bardziej, że Mama ma nóż i na pewno nie zawaha się go użyć.
Dawno nie widziałam tak ciekawego i przemyślanego menu we Wrocławiu i jako Wrocławianka jestem dumna, że nasze miasto w końcu obrało właściwy kierunek w gastronomi i zmierza odważnie na głębokie wody. Ukłon w stronę kapitana. Szef kuchni daje upust swojej fantazji racząc gości pietruszkowymi chipsami, orzechowym sosem, kolendrowym pesto, kataifi i innymi wyrafinowanymi składnikami, które przeplatają niebanalny wybór przystawek skoncentrowanych głównie na rybach.
Różne kombinacje owoców morza, które uwielbiam, są nawet ostrygi choć te zdecydowanie polecam jadać w miejscach z dostępem do morza. Jako, że Wrocław do takich nie należy, ostrygi musiały zostać tutaj przetransportowane, co przy najwyższym stopniu ostrożności nie może korzystnie wpłynąć na ich jakość i świeżość. Sałatki są trzy, makarony też trzy, mnie szczególnie zaciekawiły tagliatelle ryżowe, przyrządzone z grzybami shitake, grzybami mun, pędami bambusa, chili, kolendrą, marchewką i sosem orzechowym. Brzmi imponująco i jedno jest pewne. Tutaj na pewno nie można się nudzić.
Znakomite Krewetki Vannamei serwowane są z makaronem sobą, z kolendrowym pesto oraz z sosem z mango i orzechów ziemnych. Sos jest genialny! Mogłabym go jeść do wszystkiego, a jeśli w menu pojawią sią kalmary to z takim dodatkiem zjadłabym ich tonę. Mam pewne zastrzeżenia do makaronu, który był o parę sekund w garnku za bardzo posklejany, ale za to pesto kolendrowe to kolejna rewelacja i wiem dobrze o czym mówię, bo ostatnie 5 miesięcy spędzone w Indiach, gdzie kolendrę najchętniej dodawano by nawet do papieru toaletowego, aby nadać mu smak, od niechcenia uczyniły mnie znawcą tej przyprawy.
Stek z różowego tuńczyka restauracja proponuje w akompaniamencie musu z orzechów ziemnych i selera, niepalonej kaszy gryczanej, kolendry, czarnuszki, białej trufli, świeżego szpinaku oraz kataifi. Wszystko to pięknie brzmi i naprawdę pięknie wygląda. A sam tuńczyk to po prostu arcydzieło. Mięso jest doskonale przypieczone z zewnątrz, w środku zaś jest tak miękkie (zachowując jednocześnie zwartą włóknistą konsystencję), że rozpływa sie w ustach. Kosmos. Choć na początku chciałam polemizować z faktem, iż kelner powinien zapytać o poziom wysmażenia steku, muszę przyznać, że lepszego tuńczyka jeszcze nie jadłam. Nie może być jednak tak pięknie jak by się chciało i już po chwili jedzenia pojawia się mały zgrzyt smakowy. Kłopot w tym, że udziwnione połączenie z kaszą jest zupełnie nietrafione. Kasza z kawałkami cebuli całkowicie dominuje nad delikatnym smakiem ryby. Jak dla mnie kucharz strzelił sobie niechcący w stopę . Proszę zamieńcie tą kaszę na letnio-wiosenny mus z mango i melona, na samą rukolę na delikatne chipsy z ziemniaków, na cokolwiek to zamieńcie. Nie można przecież tak bezcześcić tego tuńczyka, który jest chlubą i dumą całego Wrocławia.
Na pewno jest jeszcze parę rzeczy, które w kuchni trzeba dopieścić i dopracować, a ja gorąco trzymam kciuki za gospodarzy. W końcu jednym z czynników sukcesu jest ciągła praca, poprawianie błędów i dążenie do perfekcji. Jeśli przyjadą do mnie goście z zagranicy zaraz po golonce i pierogach zabiorę ich właśnie tutaj, aby pokazać wysoki poziom i sztukę gastronomii, która rozwija się w naszym mieście. Do Mama Manousch będę bardzo chętnie wracać i eksperymentować, a i wy musicie spróbować jak pięknie tam karmią. Mama ma nie tylko nóż, ale także niewybrednie ciekawe menu, przemiłą obsługę, fantastyczną kuchnię oraz aspiracje i potencjał na to aby stanąć na czele wrocławskich restauracji.
Złoty widelec 8/10
Ul. Świdnicka 4A, 50-067 Wrocław
Pyyyyyyszne jedzenie- polecam!:)