Jakiś czas temu miałam okazję odwiedzić winnicę Marco Sambin. Właściciel, który tworzy wina pod własnym imieniem i nazwiskiem to niesamowity człowiek, który oprócz tego, że jest znanym włoskim psychologiem i profesorem na Uniwersytecie w Padwie dał się ponieść winiarskiej pasji i w 2002 r. otworzył winnicę na Wzgórzach Euganejskich, w mało znanym, ale ciekawym winiarskim rejonie.
Ku mojemu zdziwieniu na miejscu zobaczyłam bardzo skromną winnicę oraz malutką i ciasną beczkownię zrobioną w piwnicy do której schodziło się wąziutkimi i stromymi schodami. To tylko przejściowa sytuacja – wyjaśniał Marco – jesteśmy w trakcie przygotowywania większych pomieszczeń, bo ja widzisz, koło winnicy stanie również mój dom, który z pomocą paru osób postanowiłem zbudować własnymi rękami. Okazuje się, a właściwie potwierdza to, że aby robić dobre, autorskie wina nie potrzeba wcale przepychu, żyrandoli, beczek pozujących do fotografii i tanków wypucowanych na blask. Nie zaszkodzi jednak odrobina cierpliwości, skupienia, odwagi, pasji i szaleństwa, które odnalazł w sobie Marco Sambin.
Jego wina do tej pory nie są sprzedawane w Polsce, choć Marco troszeczkę po polsku mówi i rozumie i nas Polaków darzy sentymentem – na początku swojej kariery zawodowej pracował przez jakiś czas w Warszawie. Szkoda jest to wielka, bo przynajmniej dwa z oferty Marco – jak na mój nos – są to wina niebywałe.
Pierwsze z nich to Markus – Merlot, Cabernet Sauvignon oraz Syrah, które przed zabutelkowaniem spędzają 4 lata w beczce. Każdy kto wie cokolwiek o winach, może się domyślić, że już sam fakt tak długiego okresu starzenia robi tutaj swoje, ale oprócz wspaniałych doznać organoleptycznych wino zaskakuje trwałością smaku, który (przy przechowywaniu butelki w lodówce) zachowuje swoją świeżość nawet przez 3 lub 4 tygodnie po otwarciu. Oczywiście wino jest zbyt dobre, by to sprawdzić i tylko tacy szaleńcy i niedowiarki jak ja postanawiają się dręczyć, by przekonać na własnej skórze, że właściciel miał rację.
Podczas degustacji Marco podał nam butelkę Markusa, którą jak twierdził otworzył dwa tygodnie wcześniej. Wino było bardzo delikatnie schłodzone, ale i tak nie mogłam uwierzyć. Sprawdziłam więc w domu – wino nie tylko świetnie się trzyma, ale z każdym dniem staje się jeszcze lepsze, fundując nam przy okazji gamę aromatów nie z tej ziemi – od bardzo dojrzałych ciemnych owoców, porzeczek, jagód, przez marmoladę rozsmarowaną na cienkiej warstwie gorzkiej czekolady, po figi, czarny pieprz, zapach grafitu, atramentu, dobrych, świeżych cygar hawańskich i skóry. W ustach idealnie gładkie i pełne, mięsiste, jedno z tych, które chciałoby się pogryźć, pomlaskać, nie przełykać, ale nawet jeśli się przełknie to smak na długo jeszcze pozostaje. Co ciekawe, Marco powiedział mi, że sam nie wie, jaki jest sekret i z czego wynika nienormalna można by rzec długotrwałość wina.
Kolejne wino, które mnie urzekło swoją elegancką słodyczą to Passito Franciska XI, Cabernet Sauvignon, sprzedawane w małej, pękatej buteleczce. Niezależnie czy lubicie, czy nie lubicie słodkich win, to na pewno Wam posmakuje. 3 lata w beczce z francuskiego dębu. Niezwykła harmonia, świetnie wyważona kwasowość, piękne, bogate aromaty i długi przeszywający głębią, aksamitem i gładkością smak. To wino, podobnie jak Marcus w lodówce może przeżyć bardzo długom, a nawet i dłużej, jak większość win pochodzących z późnych zbiorów, z podsuszanych na krzewach winogron. Ja trzymam swoją buteleczkę już drugi miesiąc, sięgając do niej co jakiś czas i jak aptekarz odmierzając kropelki do spróbowania, nie za dużo, by jak najdłużej wytrzymała. Tydzień temu było wciąż niezmiennie doskonałe.
Pozostałe wina nie rzuciły mnie na kolana, choć oczywiście wszystkie są to produkty najwyższej jakości i trudno im coś zarzucić.
Piszę z Azerbejdżanu, który odkrywam powoli, we własnym, narzuconym mi przez rzeczywistość (czytaj: chorujące dziecko/okropną pogodę/dużo pracy) tempie. Już wkrótce wracam z opowieściami z pięknego, futurystycznego, ale wciąż dzikiego Baku. Czekałam, aby zobaczyć to nowoczesne i kreatywne miasto tak długo, że teraz gdy tu jestem ciężko mi uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Muszę się obudzić z tego osłupienia, by niczego nie przespać! Będą też azerbejdżańskie wina (dziś znalazłam winnicę, która jest wspólnym projektem Włochów i Azerbejczyków)!
Pozdrawiam Was najpiękniej,
Agnieszka
A ja napiszę nie o winie, ale o piwie. Kilkanaście kilometrów od miejsca, w którym mieszkam powstał półtorej roku temu browar rzemieślniczy. To niesamowite emocje móc rozmawiać z twórcą trunku (w twoim przypadku win) i poznawać z pierwszej ręki pomysł i historię konkretnego produktu, który próbujemy. 😉
Aż mam ochotę napełnić kieliszek w ten deszczowy, długi wieczór…! 🙂