Do Dolo, malutkiej miejscowości niedaleko Wenecji warto wybrać się chociażby z jednego powodu: restauracji i enoteki Molini stworzonej w pięknym wodnym młynie pochodzącym z XVI wieku. Właściciele w świetny sposób zaaranżowali wnętrze nadając mu historyczny ton i klimat. W środku pełno butelek z najlepszych roczników, stare książki, świeczniki i lekki półmrok. Na pewno znacie taki ciepły, piwniczno-winiarski klimat w którym panuje lekki półmrok. Tutaj wzbogacony został o ekspozycję najlepszej jakości produktów – lada chłodnicza z lokalnymi serami, słoiki robionych na miejscu ciastek, wyselekcjonowane butelki win. Największą atrakcją lokalu jest młyn, który do dziś kręci się przypominając mieszkańcom Dolo o dawnych czasach, a także uroczy kanał wodny, który można podziwiać siedząc w ogrodzie restauracji.
Imponujący wybór win na kieliszki i nie chodzi mi wcale o ilość, ale o jakość. Można tutaj znaleźć Pinot Nero winifikowany na biało, Prosecco wytwarzane metodą klasyczną, rzadko spotykane Teroldego i wiele innych smaczków. Wspaniale jest też usiąść przy aperitivo i przegryźć małe co nieco.
W karcie oprócz regularnego menu znajdują się również sezonowe specjały. Na początek uczty decydujemy się więc na Foglie di piovra con pinoli, pomodorini confit e aceto balsamico, czyli sałatkę z ośmiornicy, z orzeszkami pini, pomidorkami i octem balsamicznym. Wyborne, smaczny i wyrazisty smak mięciutkich plasterków ośmiornicy świetnie przeplatał się z orzeszkami i octem. Jak pewnie już wiecie uwielbiam owoce morza i w takiej formie mogłabym je jeść tonami.
Następnie Tomino di latte misto su fetta di pane bio con letto di misticanza, miękki, gładki ser pleśniowy zapieczony na chlebie, podany z mieszanką ziół i sałat. Szczerze wyznam, że mogłoby to być dużo lepsze danie. Chleb może i bio, ale strasznie był suchy, co psuło aromat tomino. Jak mawiają brzydale wygląd to nie wszystko, więc piątki z plusem za tą przekąskę nie dała, choć trzeba przyznać, że na zdjęciu prezentuje się fantastycznie.
Cappe Sante, czyli przegrzebki to tradycyjny przysmak Wenecji Euganejskiej i można je spotkać prawie we wszystkich restauracjach. Podawane są jako przystawki, na sztuki, jedna kosztuje około 3 euro i istnieje wiele sposobów na ich przyrządzenie. Tutaj podano nam panierowane, bardzo soczyste i o wyrazistym smaku. Rewelacja!
Zamawiając mule lub pepatę di cozze z kieliszkiem białego wina z wytęsknieniem czekam na smakowity sosik, który będę wyjadać za pomocą chlebka lub grzanek. W Molini wielka niespodzianka. Pepatę podaje się tutaj z sosem pomidorowym i z pietruszką i wszystko byłoby super gdyby ten sosik nie przypominał zwykłej, lekko podgrzanej passaty pomidorowej. Mule też były nieciekawe. Malutkie, ciągnące się i na dodatek twarde. Choć mój mąż z uporem maniaka tłumaczył mi, że w sierpniu we Włoszech istnieje coś co nazywa się fermo pesca, przerwa w połowach to jakoś nie chcę tego przyjąć za usprawiedliwienie. Jeśli jest przerwa, to proszę wykreślić to z karty lub wspomnieć o takowej sytuacji przed podaniem dania. Dużo lepiej niż podawać gościom to, co wylądowało na moim talerzu.
Na koniec mięso. Nie wiem czy wam wspominałam, że przez ostatnie 10 lat byłam wegetarianką. Trochę taką oszukaną, bo zawsze jadłam ryby, a w Święta Bożego Narodzenia szynkę sopocką. Od czasu, kiedy na świecie pojawił się mój towarzysz podróży i najlepszy asystent jakiego miałam (Kasiu wybacz 😉 😉 ) moje nawyki żywieniowe uległy pewnym zmianom. Pojawiła się ochota na mięso, więc czasem próbuję i z chęcią relacjonuję co i jak. Krwista Tagliata di manzo to zdecydowanie nie jest moje danie, ale mięso było naprawdę pyszne. Miękkie, soczyste, o pełnym, okrągłym smaku. Do tego ziemniaczki upieczone w punkt. Nie każdemu się udaje.