Dzień dobry z czerwonej strefy. Życie jest nieobliczalne i nie sądziłam, że wracam z podróży dookoła świata, by zostać zamknięta w Wenecji. Myślę, że najlepsze co mogę zrobić będąc tutaj, to relacjonować Wam jak wygląda tu rzeczywiście sytuacja.
Przetłumaczyłam ważny artykuł lekarza z Bergamo pt. Coronavirus a Bergamo, który ukazał się 7 marca, gdy epidemia wybuchnęła na dobre, w Corriere Della Sera. Jest długi, ale proszę przeczytajcie go.
Lekarz ze szpitala pisze na facebooku: sytyuacja jest dramatyczna. To dużo więcej niż normalna grypa.
Przekształcone oddziały i „wojna” na oddziałach lub na pogotowiu: „Pacjenci nie oddychają, przebywają tutaj, ponieważ potrzebują tlenu”. Musimy mieć nadzieję, że nasze ciało samo wygra z covid-19.
Publikujemy przemówienie z portali społecznościowych Daniele Macchini, lekarza ze szpitala Hummanitas Gavazzeni. To ważne świadectwo na temat rzeczywistego zasięgu koronawirusa i lekarzy, którzy stawili czoła w nagłej potrzebie.
„W jednym ze stałych meili, które otrzymuję od dyrekcji częściej niż raz dziennie pojawił się akapit zatytułowany „odpowiedzialne prowadzenie social mediów”, z kilkoma zaleceniami, które trzeba poprzeć. Po długim zastanowieniu się, czy i co pisać, o tym co się dzieje, poczułem, że milczenie wcale nie było odpowiedzialne”.
Dlatego postaram się przekazać ludziom nie związanym z pracą w szpitalu i dalekim od naszej rzeczywistości czego doświadczamy w Bergamo podczas dni pandemii Covid-19.
Rozumiem, że nie należy panikować, ale gdy wiadomość o niebezpieczeństwie związanym z tym, co tu się dzieje nie dociera do ludzi i wciąż słyszę ile osób nie obchodzą zalecenia oraz widzę, że nadal spotykają się w grupach narzekając, że nie mogą pójść na siłownię lub zagrać w piłkę, przechodzą mnie dreszcze.
Rozumiem straty ekonomiczne i martwię się o to. Po zakończeniu epidemii nie będzie łatwo ruszyć od nowa.
Jednak oprócz tego, że dewastujemy nasz krajowy system opieki zdrowotnej z ekonomicznego punktu widzenia, pozwalam sobie zwrócić uwagę na szkody, które mogą wystąpić w całym kraju i uważam, że mrożący jest fakt, że gminy Alzano, Lombardii i Nembro nie zostały ustawione czerwonymi strefami, choć władze regionu same zwróciły się z taka prośbą do rządu.
Sam ze zdumieniem patrzyłem na reorganizację całego szpitala w poprzednim tygodniu, gdy nasz obecny wróg wciąż pozostawał w ukryciu: oddziały powoli opróżniały się z pacjentów, przerywano działania selektywne, na oddziałach intensywnej terapii przygotowano tyle miejsc leżących, ile to możliwe.
Wielkie przyczepy ustawiono przed wejściem na pogotowie, aby tworzyć odrębne trasy i unikać ewentualnych zarażeń. Cała ta szybka transformacja wprowadziła na szpitalnych korytarzach atmosferę milczenia i surrealistycznej pustki, której jeszcze nie rozumieliśmy, w oczekiwaniu na wojnę, która miała się rozpocząć, a wielu z nas (w tym ja) nie było pewnych, że nadejdzie z taką zaciekłością. (wszystko to działo się w ciszy, bez publikacji reklam, podczas gdy gazety miały odwagę pisać, że prywatna i opieka nie podejmuje żadnych działań).
Nadal pamiętam mój niepotrzebny dyżur w zeszłym tygodniu, bez zmrużenia oka, w oczekiwaniu na telefon z zakładu mikrobiologii. Czekałem na wynik wymazu pierwszego podejrzanego pacjenta w naszym szpitalu zastanawiając się, jakie konsekwencje będzie to miało dla nas i naszej kliniki. Gdy o tym pomyślę teraz moje poddenerwowanie jednym przypadkiem wydaje się wręcz śmieszne i bezzasadne, porównując z tym, co dzieje się teraz. Cóż, mało powiedzieć, że dziś sytuacja jest dramatyczna.
Nie przychodzą mi do głowy żadne inne słowa. Wojna dosłownie wybuchła, a bitwy trwają nieprzerwanie w dzień i w nocy. Nieszczęśni jeden po drugim pojawiają się na pogotowiu. Mają dużo więcej niż komplikacje , które występują przy grypie. Przestańmy mówić, że jest to po prostu gorsza grypa. Przez ostatnie 2 lata zrozumiałem, że mieszkańcy Bergamo nie przychodzą do izby przyjęć bez ważnego powodu. Tym razem też zachowali się wzorowo. Postępowali zgodnie ze wszystkimi zaleceniami: Tydzień lub 10 dni w domu z gorączką, nie wychodząc i nie ryzykując zarażenie, ale teraz nie są już w stanie dłużej wytrzymać. Nie są w stanie samodzielnie oddychać, potrzebują tlenu. Terapie lekowe przy tym wirusie są bardzo ograniczone.
Przebieg choroby zależy głównie od naszego organizmu. My możemy go wesprzeć tylko, gdy organizm nie jest w stanie już więcej znieść. Musimy mieć nadzieję, że nasz organizm sam zlikwiduje wirusa, taka jest prawda. Terapie antywirusowe to eksperymenty, uczymy się jego zachowania z dnia na dzień. Przebywanie w domu do czasu nasilenia się objawów nie zmienia rokowania choroby.
Teraz jednak pojawiła się dramatyczna potrzeba łóżek. Opróżnione wcześniej oddziały zapełniają się jeden po drugim w niesłychanym tempie. Tablice z nazwiskami chorych, w różnych kolorach, w zależności od trybu pilności, są teraz wszystkie na czerwono i zamiast operacji chirurgicznej diagnoza jest zawsze taka sama, przeklęta: ostre śródmiąższowe zapalenie płuc. Teraz, powiedzcie mi, który wirus grypy powoduje tak szybką tragedię.
Ponieważ taka jest różnica (teraz przejdę trochę w język techniczny): w klasycznej grupie, oprócz infekowania znacznie mniejszej liczny populacji, w przeciągu kilku miesięcy, przypadki komplikacji występują o wiele rzadziej, tylko wtedy jest wirus, niszcząc bariery ochronne naszych dróg oddechowych pozwala bakteriom występującym w górnych drogach oddechowych na inwazję oskrzeli i płuc, powodując ciężkie komplikacje. Covid-19 wywołuje zwyczajną grypę u młodych osób, ale u wielu starszych ( i nie tylko) prowadzi do SARS gdyż dociera bezpośrednio do pęcherzyków płucnych i infekuje je uniemożliwiając im pełnienie swoich funkcji. Wynikająca z tego niewydolność oddechowa jest często poważna i po kilku dniach hospitalizacji tlen, który można podać na oddziale może nie wystarczyć.
Przykro mi, ale mnie jako lekarza nie uspokaja wcale , że najpoważniejsze przypadki to osoby starsze z innymi patologiami. Osoby starsze to najliczniejsza grypa w naszym kraju i trudno jest znaleźć kogoś, kto powyżej 65 roku życia nie przyjmuje chociażby tabletki na ciśnienie lub cukrzycę.
Zapewniam Was również, że gdy widzicie młodych ludzi, którzy kończą na intensywnej terapii, podłączona do Ecmo (maszyna do najcięższych przypadków, która pobiera krew, ponownie ją dotlenia i zwraca do ciała, z nadzieję , że organizm wyleczy swoje płuca), cały ten spokój o Wasze młode pokolenie przemija.
I podczas gdy w sieciach społecznościowych są jeszcze ludzie dumni z tego że nie boją się, ignorując wskazania, buntując się bo ich normalne nawyki życiowe są „chwilowo” w kryzysie, ma miejsce katastrofa epidemiologiczna.
Nie ma chirurgów, urologów, ortopedów, jesteśmy tylko lekarzami, którzy nagle stają się częścią jednego zespołu, aby zmierzyć się z tsunami, które nas zalało. Poważne przypadki się multiplikują, codziennie pojawia się 15-20 chorych z tego samego powodu. Wyniki wymazów pojawiają teraz jeden po drugim: pozytywny, pozytywny, pozytywny. Nagle pogotowie już sobie nie radzi. W życie chodzą przepisy awaryjne: potrzebna jest pomoc na ostrym dyżurze. Szybkie spotkanie, by dowiedzieć się jak działa nowy program zarządzania pogotowiem i po kilku minutach jestem już na dole, obok innych wojowników na froncie wojennym. Ekran komputera z przyczynami hospitalizacji mówi ciągle to samo: gorączka i trudności w oddychaniu, gorączka i kaszel, niewydolność oddechowa itp.
Badania, rentgen zawsze z tym samym opisem: śródmiąższowe zapalenie płuc. Wszyscy do hospitalizacji. Ktoś kto już potrzebuje intubacji jedzie na intensywną terapię. Dla innych jest jednak zbyt późno. Terapia intensywna jest pełna, w miejscu, w którym się kończy, powstają kolejne. Każdy wentylator płucny jest na wagę złota: ze z sal operacyjnych, które teraz zawiesiły działalność wszystkich niepilnych przypadków, stają się miejscami intensywnej terapii, które wcześniej nie istniały. Myślę, że to niewiarygodne, a w przypadku kliniki Humanitas (tam, gdzie pracuję), że w tak krótkim czasie rozmieszczono i zorganizowano wszelkie pomieszczenia i zasoby, aby przygotować je na nadchodzącą katastrofę. Każda reorganizacja łózek , działów, personelu, zmian pracy i obowiązków jest codziennie sprawdzana, abyśmy mogli dać z siebie wszystko, a nawet i więcej. Te oddziały, które wcześniej straszyły pustkami, są teraz pełne. Personel by dać z siebie wszystko, sale także wyczerpany. Widziałem zmęczenia na twarzach ludzi, którzy do tej pory nie wiedzieli co to jest zmęczenie, pomimo wielu obciążeń jakie brali na siebie do tej pory. Widziałem ludzi, którzy zostawali długo nawet po nadgodzinach, do których już byli przyzwyczajeni. Widziałem solidarność nas wszystkich, zawsze pamiętamy o kolegach internistach, o to by zapytać „co mogę zrobić dla Ciebie?” lub „zostaw ten przypadek, ja się nim zajmę”.
Lekarze, którzy przenoszą łózka i przenoszą pacjentów, którzy zamiast pielęgniarek podają leki. Pielęgniarki ze łzami w oczach, ponieważ nie jesteśmy w stanie uratować wszystkich, a oznaki kilku pacjentów jednocześnie odkrywają przed nami los, którzy już został naznaczony. Nie ma już zmian pracowniczych, nie ma harmonogramów.
Życie społeczne jest dla nas wstrzymane. Jestem w separacji od kilku miesięcy i zapewniam Cię, że zawsze robiłem wszystko, aby widywać regularnie mojego syna, także w dni, gdy wracałem po nocnym dyżurze, bez spania, odkładając sen, na moment, gdy już będę sam, ale od prawie dwóch tygodni dobrowolnie nie widuję się ani z moim synem, ani z innymi członkami rodziny, w obawie przed zarażeniem starszej babci lub krewnych z problemami zdrowotnymi. Cieszę się ze zdjęć mojego syna, które oglądam między łzami i kilkoma videorozmowami z nim. Dlatego też bądźcie cierpliwi także Wy, jeśli nie możecie pójść do muzeum albo na siłownię. Spróbujcie zlitować się nad niezliczonymi, starszymi ludźmi, których możecie zgładzić. To nie wasza wina, wiem, że tych, którzy wmawiają wam , że się przesadza i że ta wypowiedź może się wydawać przesadną dla kogoś, kto daleko od epidemii, ale proszę posłuchajcie nas, starajcie się wychodzić z domów tylko gdy jest to konieczne.
Nie chodźcie w grupach do supermarketów po zapasy: to najgorsze, co może być, bo w ten sposób występuje większe ryzyko kontaktu z zarażonymi, którzy nie wiedzą, że nimi są. Idźcie tam jak zwykle. Jeśli macie normalne maski (nawet takie, jakie są używane do wykonywania pewnych prac manualnych) załóżcie ją. Nie szukajcie ff2 a i ff3. One powinny służyć nam i zaczynamy walczyć o ich znalezienie. Też sami musimy ograniczać ich użycie tylko do określonych czynności, jak ostatnio sugerowało WHO, mając na uwadze coraz mniejszą dostępność. I tak dzięki brakom niektórych urządzeń ja i wielu innych kolegów z pewnością jesteśmy narażeni pomimo wszystkich dostępnych środków ochrony.
Niektórzy z nas zostali już zarażeni pomimo protokołów. Niektórzy zarażeni koledzy mają także zarażonych krewnych, a niektórzy członkowie ich rodzin już walczą pomiędzy życiem, a śmiercią. Jesteśmy tam, gdzie strach mógłby nie pozwolić Wam dotrzeć. Postarajcie się trzymać od tego miejsca jak najdalej. Powiedzcie starszym lub chorującym członkom rodziny, aby pozostali w domu. Zróbcie im proszę zakupy. My nie mamy wyjścia, to nasza praca. W rzeczywistości to, co robię w tych dniach to nie praca, do której jestem przyzwyczajony, ale będę ją wykonywać tak, jak zawsze, dopóki wszystko będzie się odbywało na tych samych zasadach: leczenie i poprawianie stanu chorych, łagodzenie bólu i cierpienia tych, którzy niestety nie wyzdrowieją.
Nie będę mówić o tych, którzy dziś nazywają nas bohaterami, a do wczoraj byli gotowi nas znieważać i składać skargi. Na pewno powrócą do obrażania i skarżenia, gdy to wszystko się skończy. Ludzie szybko zapominają. I nie jesteśmy bohaterami. To nasza praca. Każdego dnia ryzykowaliśmy: wkładając ręce w brzuch pełen krwi kogoś, kto może mieć wirus HIV lub zapalenie wątroby typu C, lub gdy to robimy dokładnie wiedząc, że je ma i przez miesiąc bierzemy leki, przez które wymiotujemy od rana do wieczora. Kiedy otwieramy ze zniecierpliwieniem wyniki testów podczas różnych kontroli po przypadkowym nakłuciu, mając nadzieję, że nie zostaliśmy zarażeni. Po prostu zarabiamy na życie czymś, co daje nam emocje. Nie ma znaczenia, czy są one piękne, czy brzydkie, to nimi żyjemy. Staramy się być przydatni dla wszystkich. Teraz spróbujecie to zrobić także Wy: my naszymi czynami wpływamy na życie i śmierć kilkudziesięciu osób. Wy Waszymi, wielu więcej. Proszę udostępniajcie ten wpis. Musimy rozpowszechniać informacje, aby nie doprowadzić w całych Włoszech do tego, co dzieje się tutaj.
Dodam Wam parę słów od siebie, żeby łatwiej było zrozumieć ten artykuł. O ile w polskich mediach tylko oglądając telewizję można się było przestraszyć, o tyle we włoskich mediach, mimo że ten temat nie schodził z nagłówków, nie było tam jakiś drastycznych obrazków, które przemawiałyby bardzo do wyobraźni, które z kolei są w polskich mediach. I może właśnie dlatego , choć moim zdaniem jest to też związane z włoską kulturą, ludzie nie wzięli sobie do serca koronawirusa i restauracje, zwłaszcza te lokalne są pełne. To samo jeśli chodzi o bary, a gdy się idzie do włoskiej kawiarni na kawę to jedna osoba stoi przy drugiej, nikt nie zachowuje tam żadnych odstępów. I to nie dotyczy tylko ludzi młodych, ale także ludzi starszych. We Włoszech starsi ludzie bardzo często wychodzą na kolacje, obiady, wspólne śniadania. We Włoszech wygląda to trochę inaczej niż u nas i starsi ludzie nie siedzą w domu. Mężczyźni spotykają się z mężczyznami, kobiety z kobietami, aktywnie uczestniczą w życiu społecznym i tak było i teraz mimo, że cały czas były informacje, że jest koronawirus i aby nie łączyć się w grupy, nie spotykać się w grupach. To samo dotyczy ludzi młodych, bo gdy zamknięto przedszkola, szkoły, uniwersytety ludzie zaczęli się gromadzić grupami w centrach handlowych, więc teraz w tym nowym dekrecie zamknięto również centra handlowe w sobotę i w niedzielę i stąd też jest teraz we włoskich mediach taki wielki apel o to, by potraktować wszystkie informacje odnośnie koronawirusa poważnie. Jest taka świadomość, że nie można się wydostać, nigdzie wyjechać. Ale to jest dla naszego bezpieczeństwa. Ja gdybym chciała, mogłabym teraz pojechać do Polski, bo mam w Polsce zameldowanie, ale myślę, że teraz nie ma to najmniejszego sensu. Czekamy , a ja na bieżąco Was informuję. I jeśli uznam, że inne artykuły są ciekawe to również je dla Was przetłumaczę. Chcę Wam jeszcze powiedzieć, nie po to, aby się chwalić, ale żebyście wiedzieli, że nie wypowiadam się tylko dlatego, bo jestem żoną Włocha, która przypadkowo znalazła się w takim regionie podczas takiej sytuacji, ale skończyłam także filologię włoską. I ukończyłam doktorat na wydziale filologicznym i napisałam pracę naukową o systemie medialnym Włoch. Książka naukowa, która powstała na podstawie moich badań jest do teraz dostępna w internecie, ale można ją również wypożyczyć w bibliotekach uniwersyteckich. Więc temat ten jest mi bardzo bliski, a jeśli chodzi o tłumaczenie skończyłam podyplomowe studium dla tłumaczy przysięgłych w zakresie języka włoskiego i mogłabym przystąpić do egzaminu na tłumacza przysięgłego. Ale nie chciałam tego robić, bo nie widzę w tym swojej przyszłości. Nie mówię tego, żeby się chwalić, nigdy nie używałam wykształcenia, aby zdobywać popularność, ale mówię to, bo jest tu dużo nowych osób i chciałabym żeby wiedziały, że mają do czynienia z osobą w tej dziedzinie kompetentną.
Prędzej, czy później to wszystko minie. Po każdej burzy wychodzi słońce i świeci jeszcze jaśniej. Cieszmy się swoimi bliskimi, czasem, który w końcu mamy i poczekajmy cierpliwie na wiosnę. W tym roku chcę Was wszystkich zobaczyć we Włoszech zajadających spaghetti.
Agnieszka