W bramę na Wita Stwosza miałam zamiar wejść wiele razy. Miałam…ale coś zawsze sprawiało, że zmieniałam zdanie i podążałam w innym kierunku. Właściwie nie coś, ale przypuszczenie, że więcej niż pizzy na parocentymetrowym cieście nie powinnam się tutaj spodziewać. Winę zwalam na piwne parasole, a trochę na fakt, że o tym miejscu nic do tej pory nie słyszałam, a przecież włoskie knajpki to mój konik. I jaka szkoda, że zwlekałam – bo karmią tam jak w prawdziwej włoskiej trattorii. Prosto i szczerze, a porcje są uczciwe. Na dodatek okazuje się, że szefem kuchni i właścicielem w jednej osobie (lepszego połączenia nie znajdziecie) jest Włoch – Giuseppe Piras – który w to co robi wkłąda całe swoje serce. Jego umiejętności kulinarne doceniłam parę lat wcześniej gdy wraz z małżonką prowadził knajpkę niedaleko Ślęży.
Wystarczy wejść do środka, by poczuć ciepłą, rodzinną wręcz, włoską atmosferę. Skromne wnętrze ośmiela i zachęca do biesiadowania. Na myśl przychodzą trattorie i pizzerie, gdzie na wejściu pachnie pizzą i dobrym jedzonkiem. Świetne miejsce na walkę z chandrą w jesienne i zimowe wieczory.
Następnie zamawiamy makarony. Rigatoni quattro formaggi zachwycają konsystencją i gęstością sosu, a także intensywnością smaku i zapachu. Oprócz sosiku są tu kawałki serów, więc nie ma żadnych wątpliwości co tam w garze rozpuścili.
Penne al salmone – kremowy, łososiowy sos z kawałkami ryby i penne ugotowane jak trzeba. W Polsce, jeśli chodzi o makarony mało który kucharz jest zaprzyjaźniony z pietruszką, a szkoda, bo fajnie podkręca smak i nadaje daniu wyrazistszy charakter. Jem i nie mogę uwierzyć, że tak autentyczne smaki można spotkać we Wrocławiu, a mimo to wokół mnie tyle pustych stolików. Towarzyszył mi Daniele, który utwierdzał mnie w przekonaniu, że w mojej ocenie w ogóle się nie mylę. To są prawdziwe, szczere, skromne i obłędnie smaczne Włochy.
Niestety nie mamy już miejsca na drugie danie, na mięsa czy ryby, po które wrócimy czym prędzej. Pozostało za to trochę przestrzeni na tiramisu, bo to przecież sztandarowy włoski deser, któremu nie mówi się nie.
Kawa to kolejny pozytywny punkt. Cappuccino z pianką, espresso podane odpowiedniej temperaturze, z czystej arabiki, wlane do 3/4 filiżanki. Moc i smak – czyli to co Włochacze lubią najbardziej.
Na koniec kolacji w głowie mam tylko jedną myśl – muszę sprawdzić, kto w Dolce Vita czaruje w kuchni. Jakie było moje zdziwienie, gdy ujrzałam Giuseppe Pirasa – kucharza, którego już wcześniej znałam z moich kulinarnych podróży. Do dziś pamiętam, że miał najciekawszą kartę win w całej okolicy.
Z włoskim jedzeniem jest u nas różnie. W tym temacie jest raczej huśtawkowo – raz lepiej, raz gorzej, ale jednak częściej gorzej o czym możecie poczytać tutaj lub tu. Restauracja Pizzeria La Dolce Vita całkowicie wyłamuję się z kręgu pseudo-włoskich knajpek, które zamiast na jedzenie postawiły na kafelki. Tutaj nie ma przepychu, nie ma wymyślnych dań, ani srebrnych talerzy. Tutaj się je. Po prostu.
Nie będę Wam już zabierać czasu. Lećcie tam koniecznie i spróbujcie sami. Od dziś – oficjalnie ogłaszam – nie ma już potrzeby, by lecieć na spaghetti lub pizzę do Woch. Takie same dostaniecie we Wrocławiu.
Pyszności Wam życzę,
Agnieszka