Do Friuli wybrałam się trzy lata temu, zbaczając nieznacznie z mojej stałej wakacyjnej trasy do serca Toskanii. Tą podróż pamiętam bardzo dobrze – rozpoczęła się dzień po pierwszej randce z Daniele (gdzieżby jak nie w Przystani), a rozgrzany do czerwoności telefon wiecznie wisiał na ładowarce. Wracam do tej podróży, gdy rozmyślam co się z nami stało przez te trzy lata i dlaczego te motylki nie są już tak kolorowe i mniej ich jakoś i nie tańczą… trzy lata to szmat czasu – urodziłam dziecko, wyszłam za mąż, napisałam książkę, założyłam bloga, który zgrabnie połączył wszystko to, co kocham. I chciałabym powiedzieć, tylko on się zmienił…ale to nie on – to ja.
Że dziecko wprowadza dużo zamieszania w życie kochanków o tym wie już każdy. Nie łudźcie się, że i Was to nie dopadnie. Te wszystkie bzdury na temat tego jak niemowlę spaja i umacnia więź między kobietą i mężczyzną mało mają wspólnego z rzeczywistością. Owszem pojawienie się nowego człowieka, za którego oboje jesteśmy odpowiedzialni wprowadza pewien rodzaj solidarności i porozumienia (w końcu jedziemy na tym samym wózku), niewątpliwie jest też wspólną przygodą. Pojawia się więc WYROZUMIAŁOŚĆ. Dla tłustych włosów, dupy wystającej ze spodni, nieumytych zębów i ciągłego zmęczenia. Chcemy być razem, chcemy dać przyszłość dziecku, chcemy by wychowywał się z mamą i z tatą, a nie tak jak Tycjan, którego rodzice rozwiedli się gdy miał roczek. Dziecko jest największym prowodyrem rozwodów i najmocniejszym argumentem przeciwko nim. Bo rozwód to przecież ostateczność. Gdy już naprawdę nie dam rady, gdy już będzie tak źle, że będę połykała wyrzygane na dywan tabletki. Póki co uprawiać będziemy KOMPROMIS – bo tak to się ładnie nazywa – postaramy się mniej krzyczeć, bez seksu, bez pocałunków, bez dotyku. Zawsze mogłoby być gorzej i nie ma na co narzekać – bo przecież pracuje, nie bije , nie pije i wkrótce jedziemy na wakacje.
Więc pojawia się również ZADOWOLENIE, a może lepiej by brzmiało ukontentowanie. Zadowolenie = przyzwolenie na mizerność tego co miało być doskonałe. I tak zadowalamy się szukając pozytywnych stron jak to uczą mądrzy trenerzy personalni i starając się nie chcieć więcej. Każde chcenie więcej jest ryzykowne i stąpa bardzo blisko cichutkiego, bezszelestnego wymknięcia się z domu na umówione na prędce spotkanie i podpisanie tego dokumentu, który przecież w myślach podpisałam już milion razy.
Żeby stworzyć udane małżeństwo nie trzeba koniecznie tak bardzo się kochać przed ślubem. W Indiach ludzie zawierają małżeństwa z nieznaną im osobą – przykład nie jest nie z tej ziemi – jest ich okrągły miliard, a nas w całej Europie 250 tys. mniej. I nie mówię, że im jest lepiej-absolutnie! Ale tak też można, bo prędzej czy później trzeba będzie nauczyć się żyć z własnymi wadami, przywarami, nocnym pierdzeniem.
Zaraz będziecie krzyczeć, że przecież małżeństwa mogą przeżyć szczęśliwie 20, 30, 40 lat. Jak wino. Ale nie każde wino po tylu latach nadaje się do konsumpcji. Tylko wybrane, najsilniejsze winorośla nadają się do starzenia. Z większości win, tak dobrze smakujących za młodu, po kilkunastu (a nawet po kilku) latach robi się ocet, kwas, niepijalny szczoch. Który warczy więcej niż opowiada, irytuje się gdy przez przypadek zjesz jego jogurt z lodówki, a imię moje telewizor.
I wtedy pojawia się OBOJĘTNOŚĆ. I nikt mi nie wmówi, że to też jest miłość.
To taka dygresja – poniedziałkowa 🙂
Pyszności Wam życzę,
Agnieszka
Piekne.Przypomina tekst Chylinskiej.