Witam Was z Afryki! Chciałabym wykrzyczeć to z całych sił, bo jestem tak szczęśliwa, że po paru miesiącach znów wróciłam na mój ukochany kontynent, ale piszę do Was z Parku Narodowego Kruger, w którym trzeba zachować ciszę, by nie spłoszyć zwierząt. Więc po cichu opowiem Wam jak tutaj dotarłam.
Wczoraj wylądowaliśmy na lotnisku w miejscowości Johannesburg. Długo się zastanawialiśmy czy nie zatrzymać się w tym mieście choć na parę godzin, ale ze względu na bezpieczeństwo naszego 3-letniego synka zrezygnowaliśmy ze zwiedzania. Może wrócimy tu gdy będzie większy, a miasto nie będzie miało opinii jednego z najbardziej niebezpiecznych miejsc w Afryce. Na lotnisku w Johannesburgu odebraliśmy samochód zarezerwowany on-line, kupiliśmy karty SIM, żeby mieć internet i móc na bieżąco relacjonować Wam nasze przygody na instagramie i zaopatrzyliśmy się w potrzebną nam na bieżące wydatki gotówkę.
Ruszamy do Parku Kruger! Trasa trwa ponad około 5-6 godzin. My wyruszyliśmy około godziny 11.30, a na miejsce dotarliśmy przed 18.00, ale zatrzymywaliśmy się pod drodze 4 razy na toaletę, jedzenie i robienie zdjęć. Pierwsze godziny trasy nie są szczególnie ciekawe pod względem krajobrazów, choć po drodze można zobaczyć szeregi identycznych, niskich domków, które zapamiętałam z filmów o RPA.
Po drodze płaciliśmy dwa razy za autostradę. szczegółowe wydatki rozpiszę Wam w kolejnym tekście, ale w sumie nie było to łącznie więcej niż 200 randów. Ale to wcale nie koniec wydatków. Po około 2 godzinach zatrzymała nas POLICJA. Podobno przekroczyliśmy prędkość o 10 km i zażądano od nas zapłaty mandatu w wysokości 500 ZAR. Ale nie ze mną takie numery 🙂 Naczytałam się przed wyjazdem o podobnych sytuacjach w innych krajach, np. w Wietnamie, lub w Mozambiku, więc na taką sytuację byłam dobrze przygotowana. Powiedziałam, że nie mam przy sobie takiej olbrzymiej gotówki, w związku z tym mogę zapłacić kartą. Policjant stwierdził więc, że albo 500 ZAR mandatu, albo 300 ZAR dla niego i o sprawie zapomnimy. Oczywiście odpowiedziałam, że nie mam 300 ZAR i chcę zapłacić kartą. Na to on, że w takim razie musimy pojechać na komisariat policji, co zajmie przynajmniej dwie godziny ( te dwie godziny powtórzył chyba ze trzy razy, więc od razu wiedziałam, że blefuje, choć widziałam już przerażenie w oczach Daniele) i tam będziemy mogli zapłacić kartą. A ja na to, że oczywiście, bo więcej niż 100 ZAR nie mam i jeśli chce mogę mu zapłacić właśnie tyle, a jeśli nie to jedziemy spędzić 2 godziny na komisariacie. Dodałam, że dla mnie to będzie super przygoda, bo jeszcze nigdy nie widziałam komisariatu w Afryce. Nasz policjant szczerze się zmartwił takim obiegiem sprawy i jeszcze przez parę minut męczył nas proponując ugodę za 280-250-200-150 ZAR, ale gdy zrozumiał, że więcej niż 100 ZAR od nas nie dostanie ostatecznie zgodził się na sto. Nie przewidziałam, że podczas wyciągania pieniędzy włoży głowę do samochodu tak blisko, że zaraz zobaczy jak z pliku banknotów, próbuję wyciągnąć jego stówkę, więc wyciągnęłam to co miałam w kieszeni 80 ZAR i trzy cukierki dla Andreasa. -Ile ma Pan dzieci? Trójkę – odpowiedział. – W takim razie mam dla nich cukierki z Europy – wcisnęłam mu do ręki krówki, które wożę dla Andreasa. I niestety tylko 80 ZAR, więcej nie znajdę – pokazywałam mu podszewki kieszeni wyciągniętych na lewą stronę ze spodni. Wziął pieniądze i wrócił do swojego auta! Przez chwilę zrobiło się nerwowo, ale w takich sytuacjach nie można tracić zimniej krwi – w niektórych krajach jest to praktyka stosowana nagminnie, a wszystko skupia się oczywiście na niewinnych i nieświadomych turystach.
Więcej napiszę już wkrótce, bo dziś muszę uciekać już spać. Jest 24.00, a za 5 godzin muszę wstać na poranne safari o wschodzie słońca. Czuję się najszczęśliwszą istotą pod słońcem!!!
Udanej podróży!
Agnieszka