Winiarze powiadają, że wino zawsze smakuje najlepiej w winnicy i rzeczywiście jest w tym dużo prawdy. Każdy transport, choćby w najbezpieczniejszych warunkach i na najkrótszych dystansach nie wpływa korzystnie na wino. Ale czy tylko to mają na myśli przypominając nam stare porzekadło? Czy może chodzi także o kontekst, o atmosferę, o ludzi z którymi degustujemy. Wino to magia, może być wyśmienite jeśli otworzymy je w szczególny dzień z bliską nam osobą, ale może dać nam maksimum swoich możliwości w zwyczajny wieczór przy przygotowanej na prędce kolacji. Dla mnie to nieprzewidywany strumień inspiracji, który nieprzerwanie zaskakuje i cieszy moje zmysły.
Rubin Vino Rosso to proste, stołowe wino, po którym nie spodziewałabym się żadnych fajerwerków. Prosta, supermarketowa etykietka, zakrętka zamiast korka. A jednak. Próbowałam go z koleżanką w pięknej nadmorskiej scenerii zachodu słońca na plaży i pierwszego dnia naszych wspólnych wakacji. Lekko kwaskowate, mocno owocowe, o żywej rubinowej barwie. Smukłe taniny i pełen czerwonych owoców nos. Może jeszcze lekko niedojrzałych i kwaśnych, ale i to miało swój urok.
Obiektywnie rzecz ujmując Rubin Vino Rosso reprezentuje bardzo przeciętny poziom. Idealne do prostych przekąsek, oliwek, chleba z oliwą i wieczornych pogaduszek przy kieliszku.