Podróże z dzieckiem. Jak ja to wszystko ogarniam, czyli to, o co pytacie mnie najczęściej.
Jedno z najczęściej padających pytań w wiadomościach prywatnych brzmi „jak Ty to wszystko ogarniasz?” lub „jak dajesz radę tyle podróżować mając malutkie dziecko”. Do tej pory nie zastanawiałam się nad tym, po prostu to robiłam. Częstotliwość pytań dała mi jednak do myślenia: to, co mnie wydaje się naturalne, może przecież być zupełną abstrakcją dla kogoś kto sam nigdy nie leciał samolotem, a na urlop wyjeżdża raz lub dwa razy w roku. Dla mnie z kolei niezbadaną tajemnicą jest praca opiekunek w przedszkolu, które są w stanie ogarnąć na raz 12 dzieci, gdy ja ledwo daję sobie radę z jednym. Każdy ma swoją sekretną moc. Podzielę się dzisiaj swoją z Wami.
W przeciągu ostatniego roku mieszkałam w Indiach, wyprowadziłam się stamtąd, zamieszkałam na chwilę w Wenecji, poleciałam do Zjednoczonych Emiratów Arabskich i do Kenii, wróciłam na kilka tygodni do Wrocławia, przeprowadziłam się na cztery miesiące do Azerbejdżanu, spędziłam sylwestra w Gruzji, wyjechałam na Seszele, podróżowałam przez trzy miesiące po Europie, a w tym momencie mija dziesiąty dzień jak wylądowałam z powrotem w Baku. Andreas nie pojechał ze mną tylko na dwa ostatnie wyjazdy: do Grecji i Hiszpanii. W tym samym czasie napisałam około 100 tekstów, opublikowałam ponad 200 zdjęć na instagramie, zrealizowałam parę ciekawych projektów z polskimi i zagranicznymi markami (efekty najnowszej kampanii z De Longhi – no muszę się pochwalić, bo cieszę się jak małe dziecko, możecie zobaczyć pod koniec tekstu), oraz co dla mnie było najważniejsze – założyłam własną firmę. Uff.. trochę się tego nazbierało. Więc… jak to wszystko ogarniam?
Nie mogłabym prowadzić takiego życia gdybym nie była dobrze zorganizowana i nie wiedziała co chcę osiągnąć i do czego dążę. Banalne, ale konieczne, by iść do przodu i nie cofać się co chwila o parę kroków w tył. Codziennie rano zadaję sobie pytanie: jaki jest mój główny cel i co chcę dziś zrobić, by go osiągnąć. To nie wszystko. Wypracowałam w sobie umiejętność kontrolowania tego co robię w ciągu dnia. Co jakiś czas zadaję sobie kolejne pytanie. Brzmi ono: czy to co robię w tym momencie przybliża mnie do osiągnięcia celu? Czy jest to czas wyrzucony w błoto? Wierzę w produktywność. Gdy słyszę „nie mam czasu” za każdym razem krew się we mnie gotuje. Masz czas, tylko nie umiesz nim gospodarować.
Motywacja nie wystarcza, zwłaszcza gdy ma się małe dziecko. Mój mąż pracuje za granicą na kontraktach, więc dużo czasu spędzam z moim maluszkiem sama, co sprawy nie ułatwia, za to świetnie hartuje psychiczną wytrzymałość i cierpliwość. Ale do rzeczy.
JAK PRZYGOTOWUJĘ SIĘ DO PODRÓŻY?
Nawet jeśli mam rozplanowane trzy czy cztery podróże w przód zajmuję się tylko i wyłącznie tą najbliższą (z wyjątkiem sytuacji gdy muszę dużo wcześniej wyrobić wizę, robić badania lub uzyskać jakieś dokumenty na odległą podróż). Po tym jak dwa lata temu przeczytałam przewodnik o Hawajach, na które jeszcze nie doleciałam, zaczynam planować tylko wtedy gdy mam kupiony bilet. Sama wyszukuję hotele i miejsca, które chcę odwiedzić. Jak się pewnie domyślacie, część z nich znajduję na instagramie (za każdym razem gdy widzę miejsce do którego chciałabym pojechać kiedykolwiek w życiu zapisuję je w folderach, które posegregowałam na poszczególne państwa), część w internecie. Szukam najlepszych punktów widokowych, sprawdzam gdzie są wschody, a gdzie zachody słońca, przeglądam hotele, które są najbardziej fotogeniczne. Jeśli nasz budżet jest skromny staram się chociaż jedną noc spać w pięknym hotelu, w którym będę mogła zrobić zdjęcia, a pozostałą część noclegów rezerwuję w najtańszych miejscach, które mają prywatną łazienkę i dobry dostęp do internetu. Tak robiliśmy np. na Seszelach – całe dwa tygodnie spaliśmy w bad&breakfast, a ostatnie dwa dni spędziliśmy w przepięknym resorcie, w którym śniadania mogłabym już jeść do końca życia i zapewniam Was, że nigdy by mi się nie znudziło.
W mojej torbie zawsze znajdzie się miejsce na notatnik, w którym zapisuję dla Was wszystkie najważniejsza wspomnienia. Lubię też do niego zaglądać po powrocie, po paru miesiącach. Nie zdarzyło się, bym nie znalazła tam czegoś co nie wywołałoby uśmiechu na mojej twarzy – papierka po cukierku z Kenii, biletu do muzeum w Wenecji, szybko nabazgranego szkicu, który narysował mi Kubańczyk, by wyjaśnić jak trafić do fabryki cygar w Hawanie. Nie latam bez książkowego przewodnika Nawet jeśli nie mam czasu go przeczytać przed wylotem, wykorzystuję każdą wolną chwilę później. Lubię wiedzieć gdzie jestem i jaka historia jest związana z danym miejscem.
JAK SIĘ PAKUJĘ?
Jeśli chodzi o pakowanie (właśnie tworzę dla Was o tym, co zawsze zabieram ze sobą w podróż, więc będzie o tym więcej) to mam stały zestaw rzeczy, które zabieram ze sobą do walizki. Prawie wszystko czego używam na co dzień mam w dwóch kompletach. 2 szczoteczki do zębów, pasty, płyny do soczewek, pojemniki, 2 tusze do rzęs, 2 róże, a nawet 2 temperówki do kredek. W domu zawsze mam spakowaną kosmetyczkę podróżniczą, a kosmetyki, których używam gdy nigdzie nie wyjeżdżam zostawiam na półce. Dzięki temu nie zastanawiam się czy spakowałam szczotkę lub gumki do włosów.
Czasami pytacie też o to jak dobieram ubrania do swoich wojaży. To jest całkiem osoba sprawa, o której można by długo pisać. W skrócie wygląda to tak, że czasami nawet na długo przed wyjazdem, gdy przeglądam zdjęcia miejsc, które zamierzam odwiedzić wybieram to co ze sobą zabiorę, oraz kupuję ubrania pod kątem udanych kadrów. Oczywiście później gdy przyjdzie mi iść na zakupy do supermarketu nie mam nigdy co na siebie włożyć, w bo szafie królują sukienki, które są dłuższe niż ja i bez butów na obcasie można sobie w nich zrobić krzywdę, lub takie, w których zawiązanie butów jest bardzo kontrowersyjnym przedsięwzięciem.
W DOMU, TO ZNACZY GDZIE?
No właśnie. Bo przecież gdy mieszka się wszędzie,to tak jakby nie mieszkało się nigdzie. I coś rzeczywiście w tym jest, że jedna część mnie ma ogromną potrzebę posiadania „domu” i z utęsknieniem czekam na moje momenty: gdy wracam i gotuję coś pysznego w swojej kuchni, lub siadam rano z ulubioną kawą na huśtawce w ogrodzie. Potrzebuję rytuałów nawet jeśli robię je tylko parę razy w roku.
Aktualnie za swój dom uznaję bardziej Włochy niż Polskę, bo o wiele lepiej czuję się miejscach, gdzie jest więcej słońca, ale postanowiłam, że moje dziecko, póki nie pójdzie do szkoły ( a może i później, zobaczymy jak potoczą się nasze losy) będzie mieszkać tam gdzie jego ojciec. O tym jak ważne i jak wspaniałe jest bycie razem może się przekonać każdy kto tego nie ma. Ja spędziłam sam na sam z Andreasem parę miesięcy i niczego bardziej nie jestem pewna na świecie jak tego, że nie chcę by mój synek wychowywał się bez ojca. Nawet jeśli wymaga to ode mnie wielu poświęceń, adaptacji, mieszkania w różnych, mniej lub bardziej ciekawych miejscach, brak dostępu do jedzenia, które lubię, braku przyjaciół i ciągłych przeprowadzek. My matki uwielbiamy się katować 🙂 Oczywiście przesadzam z katowaniem. Możliwość mieszkania w różnych częściach świata to niesamowite przeżycie i doświadczenia, dzięki którym wciąż się uczę i rozwijam, ale uwierzcie mi, że czasami człowiek ma i tego dość. Każdy expat (bo tak nazywa się osoba mieszkająca za granicą ze względu na pracę męża lub żony) dobrze zrozumie co mam na myśli.
Może zastanawiacie się dlaczego mój mąż nie rzuci pracy i przestanie ciągnąć całą rodzinę po świecie (bo przecież ile można) i nie znajdzie sobie pracy na miejscu? Namawiam go do tego delikatnie, ale z drugiej strony bardzo szanuję jego wybory, pracowitość i ambicje i nie mogłabym sobie wybaczyć gdyby zostawił pracę dla mnie, nie dlatego, że sam tego chce.
W każdym miejscu, w którym zatrzymujemy się na dłużej niż trzy tygodnie znajduję dla Andreasa przedszkole. Nie byłabym w stanie zajmować się nim i prowadzić bloga. Matki piszące i wychowujące dzieci to dla mnie największe bohaterki wszechczasów. W moim przypadku całodniowa niańka odpada, bo pracuję w domu i zupełnie minęłoby się to z celem. Znajduję więc przedszkole gdzie zajęcia prowadzone są w jęz. angielskim i powoli przyzwyczajam Andreasa do nowego miejsca. Wymaga to wiele czasu i wsparcia z naszej strony, dlatego zawsze na początku staramy się być z nim jak najwięcej i okazywać mu jak najwięcej miłości, by czuł się pewnie i nie miał poczucia, że jest sam w zupełnie obcym miejscu. Dla mnie jako dla mamy jest to także trudny moment, ale myślę pozytywnie i wiem, że w przyszłości może być to bardzo cenne doświadczenie dla całej naszej rodziny.
PODRÓŻE Z DZIECKIEM
No tak, ale przecież Andreasa częściej w tych przedszkolach nie ma niż jest. Czasami tak, ale to nie jest regułą – wszystko zależy od tego ile wolnych dni ma Daniele lub w ile samotnych podróży mam się siłę wybrać (czasami rezygnuję z wyjazdu, bo wiem, że będąc sama z Andreasem nie będę mogła zbyt wiele dla Was przygotować). Co ciekawe nawet malutkie dzieci podczas podróży zachowują się dużo odpowiedzialniej i doroślej niż normalnie. Zaabsorbowane tym co widzą i co robią, są grzeczniejsze i mniej płaczą.
Gdy jeździmy razem mamy żelazną zasadę – w ciągu dnia musi być czas na szaleństwa. I gdziekolwiek byśmy nie byli szukamy miejsc gdzie są parki rozrywki, baseny, place zabaw – wszędzie tam gdzie dziecko może wyładować niesamowitą energię, którą czerpie ze źródła, do którego z chęcią sama bym się podpięła. Ten czas na szaleństwa to nasz argument w negocjacjach. Bo albo jak będziesz grzeczny, to później pójdziemy, albo przecież już byłeś i jak będziesz grzeczny to pójdziemy też jutro. Gdy robimy zdjęcia, a Andreas marudzi lub zaczyna płakać, wybaczcie, ale jeśli mamy być szczerzy to do bólu – przekupujemy go bajkami na tablecie i telefonie i robimy swoje. Poza tymi momentami cieszymy się byciem i podziwianiem świata we trójkę.
A CO GDY JADĘ SAMA?
Takich wyjazdów jest ostatnio coraz więcej i w przyszłości na pewno sama będę wyjeżdżać częściej. Kocham podróże, blogowanie i to wszystko co ostatnio wokół bloga się dzieje – niesamowitych ludzi, których poznaję, nowe projekty, dzięki którym wciąż stawiam sobie poprzeczkę jeszcze wyżej i satysfakcję z tego co robię, gdy widzę rezultaty. Wiąże się to z wyjazdami i zostawianiem Andreasa pod opieką najbliższej rodziny. Nie podobało mi się to i bardzo źle się z tym czułam, zwłaszcza ostatnio gdy podczas mojego wyjazdu do Benidormu Andreas miał gorączkę. Każda mama wie jakie to uczucie. A właściwie to chyba nie każda i nawet nie większość, bo większość matek na moim miejscu, nie zostawiłaby dziecka, by pojechać sama w świat. Czy to dobrze, czy źle? Dla maluszków na pewno dobrze, dla mam trochę mniej, bo posiadanie własnego życia, możliwość pogłębiania swoich pasji i poświęcenie czasu na własny rozwój jest niezmiernie istotna. Dlatego zazdroszczę wszystkim mamom, które mogą spełniać marzenia i realizować się spędzając jednocześnie czas ze swoimi pociechami i czerpiąc z tego radość. Do takiego balansu także w swoim życiu dążę.
Mam nadzieję, że udało mi się chociaż po części wyjaśnić Wam „jak to wszystko ogarniam” i że znajdziecie tutaj także coś dla siebie, co pomoże i Wam w planowaniu i organizacji podróży. A jeśli wciąż chcielibyście o co zapytać piszcie śmiało!
Udanych podróży,
Agnieszka
Dzięki za ten wpis. Tak wiele wymówek potrafię sobie często wymyślić zabierając się do pracy, a. Twoja aktywność (z dzieckiem!) jest dla mnie wielką inspiracją i potwierdzeniem na to, że się da 🙂
Fajnie, że zebrałaś wszystko w jednym miejscu. Z pewnością wiele osób skorzysta z Twoich odpowiedzi, jak się szykować do podróży
Nie mam dzieci, jednak Twoje porady z pewnością jednak przydadzą się wszystkim rodzicom. 🙂
Też często ludzie mnie pytają jak ja to wszystko ogarniam. Ja zawsze odpowiadam, że dobra organizacja pracy plus chęci. Z maluszkiem to nie jest problem, ale problem rodzi się, gdy dzieci są szkolne i mają po kilka zajęć dodatkowych, w tym dyscypliny sportowe, które wymagają ciągłych wyjazdów – tenis :). Czasem faktycznie widzę, że padam i muszę zapisywać pewne rzeczy, bo nie mam chwili wytchnienia – 7 dni w tygodniu wypełnione po brzegi.
Pięknie napisane 🙂 Organizacja przede wszystkim 😀
Nie jest łatwo podróżować z dziećmi, to naprawdę wielki wyczyn bo jednak one absorbują najwięcej naszej uwagi. Super, że dzielisz się tym z innymi 😉
Podziwiam mamy, które podróżują i blogują. Ja też robię sporo rzeczy, bo studiuję dziennie dość trudny kierunek, piszę pracę magisterską po szwedzku, pracuję, bloguję i podróżuję ile wlezie. Wymaga to wieelu wyrzeczeń i intensywnego trybu życia, ale marzenia same się nie spełnią. Czasami mam wrażenie, że im więcej rzeczy jest na głowie tym łatwiej się zorganizować i ustalić priorytety. Gdy ktoś nie ma konkretnego celu, to często trwoni czas.