Choć jak dobrze wiecie jestem zagorzałą fanką samotnych wypadów do restauracji, we Włoszech często mój zapał gaśnie, obficie podlewany lodowatą wodą z miejsc, w których jedna osoba przy stoliku jest zjawiskiem równie dziwnym jak olbrzymia Myszka Miki w piaskownicy.
Mare Divino to jedno z tych miejsc, do którego warto wybrać się we dwójkę. Bardzo elegancki, białoobrusowy lokal, z nienaganną obsługą i najlepszymi recenzjami. Pomimo ascetycznego i chłodnego wystroju wnętrza można poczuć się tutaj intymnie i przytulnie, z uwagi na to, że miejsca jest niewiele, a sala liczy zaledwie 10 stolików.
Aby wybrać się do Mare Divino czekałam specjalnie na powrót Daniele z Indii. W lokalu tym jak nigdzie indziej unosi się romantyczny nastrój, idealny na randkę, którą nie pogardziłaby najbardziej wymagająca pasibrzuszka, a że ceny nie należą do najniższych w okolicy warto się przygotować i odłożyć parę eurasków, by spędzić tu niezapomniany wieczór ze swoim puzzlem.
Na szczęście nie ma się co obawiać karty win. Są w niej Prosecca i Franciacorty w naprawdę przystępnych cenach. We Włoszech karty win służą do wybierania, a nie do oglądania, jak u nas. Oczywiście, że dochodzą ceny transportu, akcyzy, blablabla… kończy się tym, że zamawiamy niepijalne stołowe, a później narzekamy, że jakość nie ta i nie smakuje. My zamówiliśmy małą buteleczkę Lugana z winnicy Ca dei Frati, pełne, maślane i tłuste bianco, które powstaje na brzegach jeziora Garda. Wspaniałe wino 🙂 już planuję wizytę u producentów.
W karcie znajdziecie tylko przystawki na bazie ryb i owoców morza. My zdecydowaliśmy się na capelunghe czyli małże „brzytwy” oraz capesante, bardziej w Polsce znane, przegrzebki. Małże „brzytwy” są w smaku doskonałe – miękkie, soczyste, pełne smaku. Przy okazji nawet mała przystawka zamienia się w prawdziwą ucztę, bo podobnie jak w przypadku muli jest ich sporo, a czas cudownie płynie podczas gdy dostajesz się do ich wnętrza, wyjadasz i wysysasz delikatne mięsko skorupiaka. Palce lizać!
Nic to w porównaniu z niebiańskim uczuciem, które rozchodzi się po całym ciele w momencie gdy przełykasz rozkosznie świeżą, zimną ostrygę, pełną słonej wody morskiej.
Już od pierwszej chwili można poczuć wyraźny zapach morza, wiatru przesiąkniętego morską bryzą, powietrza nasyconego jodem, świeżych alg wyrzuconych na brzeg i rozgrzanych skał obrośniętych morskim mchem. Zmysłowy smak przywodzi na myśl pocałunek wśród morskich fal – subtelny i nadzwyczaj delikatny…
Jeden tylko, aczkolwiek istotny błąd w sztuce popełniła autorka, wybierając wino Lugana. Na próżno mój nauczyciel sommelier wbijał do głowy, że wino wybierać należy po zamówieniu jedzenia, w przeciwnym razie zamawiać należy pod wino. Lugana, choć wspaniałe, nawet samo, jest winem o ciele niebylejakim, rubensowskim i pełnym w kształcie. Nie do pary mu ostrygi, które aż się proszę o wiotkiego, zgrabnego szampana, o pełną wdzięku, smukłą Franciacortę, czy chociażby lekkie i powabne Chardonnay z północnych Włoch.
Gnochetti alle cappesante e basilico to znakomite, mięciutkie gnocchi ze smakowitym, aromatycznym sosikiem z przegrzebków z dodatkiem bazylii. Grillowane owoce morza podkreślają smak dania.
Pierożki z nadzieniem z okonia morskiego podane z krewetkami królewskimi, które w menu widnieją pod hasłem ravioloni al branzino con scampi, to kolejne dzieło sztuki kulinarnej. Żal, że tylko cztery, ale przecież właśnie na tym polega fine dinnig 🙂 skąpo i drogo, za to mega smacznie i wykwitnie, pod czym restauracja Mare Divino wywinęłaby z uciechą eleganckiego i szykownego kulfona. Dużo smacznego farszu, wyraźnie czuć delikatne, lekko słodkawe mięso mało okonia, znanego także pod nazwą labraks.
Ryby są lekkie, więc nawet po obfitym obiedzie czy kolacji znajdzie się jeszcze miejsce na deser. Zresztą grzechem by było z deseru zrezygnować. Słodkolubny Daniele rzucił się na involtino di croccante e mandorle con crema, czyli chrupiącą rurkę z karmelu, migdałów z wyśmienitym kremem śmietankowym. Aż mi się robi błogo na samo wspomnienie tej słodkiej rozkoszy.
Ja zdecydowałam się na degustację sorbetów owocowych. W zestawie podano zielone jabłuszko, passion fruit oraz truskawkę z porto. I nie wiem jakich słów jeszcze użyć, by już nie powtarzać tego co wcześniej zostało napisane by oddać cześć tym cudownym pysznościom. Że smakują tak jak soczyste, mrożone owoce? Że ten orzeźwiający, świeży, słodkawo-kwaśnawy, doskonały smak trwa przez krótką chwilę, ale pozostawia podniebienie w stanie błogości? Że chciałoby się zamienić je z pastą do zębów i mieć wymówkę aby jeść je każdego wieczoru? FA-NTA-STY-CZNE
Pewnie nie uwierzycie, jeśli nie spróbujecie, więc pakujcie walizki i w drogę 🙂 Ahoj przygodo!